Bush: Irak to nie Wietnam

Bush: Irak to nie Wietnam

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sytuacja w Iraku w niczym nie przypomina Wietnamu - oświadczył prezydent Bush. - USA, mimo trudności, nie zrezygnują z wprowadzenia stabilizacji i demokracji w tym kraju.
Mimo ostatnich trudności w Iraku, USA nie zrezygnują ze stabilizacji i stworzenie demokratycznego systemu w tym kraju - oświadczył prezydent Bush. Na transmitowanej przez stacje telewizyjne konferencji prasowej w Białym Domu, poprzedzonej dwudziestominutowym przemówieniem na  temat Iraku, Bush podkreślił, ze siły koalicji nie ustąpią przed atakami rebeliantów i zapewnił, że w razie potrzeby liczebność wojsk amerykańskich zostanie zwiększona. "Jeżeli dodatkowe wojska będą potrzebne, wyślę je do Iraku. Nasz rząd zrobi wszystko, co konieczne, aby zapewnić tam sukces naszej misji" - powiedział.

Zapytany potem ile - jak przewiduje -- wojsk będzie ostatecznie potrzebnych w Iraku, odpowiedział: "To zależy od  generała Abizaida (dowódcy sił koalicji). Dostanie ich tyle, o ile poprosi". Na pytanie jak długo wojska pozostaną wojska w Iraku, prezydent odparł tylko: "Ile będzie potrzeba i ani dnia więcej". Obecnie W Iraku znajduje się ponad 130 tys. żołnierzy USA.

Bush polemizował z licznymi ostatnio komentarzami, że sytuacja w Iraku jest coraz gorsza i zaczyna przypominać wojnę w Wietnamie, w której USA wycofały się, odnosząc porażkę. "Analogia z Wietnamem jest fałszywa" - powiedział, dodając, że ci, którzy robią takie porównania "wysyłają niewłaściwy sygnał do naszych wojsk i do nieprzyjaciela".

Prezydent przyznał, ze "miniony tydzień w Iraku był trudny", ale zaprzeczył jakoby ofensywa ruchu oporu przeciw okupacji oznaczała początek powstania. Jego zdaniem, siły koalicji atakowane są przez niedobitki reżimu Saddama sprzymierzone z  ekstremistami islamskimi i terrorystami z zagranicy, którzy nie  maja za sobą poparcia większości Irakijczyków.

"Metody al-Sadra są odrzucane przez większość irackich szyitów. Wszyscy (atakujący wojska koalicji) mają wspólny cel - chcą, żebyśmy wynieśli się z Iraku. Przemoc jest próbą zdobycia władzy przez te wrogie nam grupy. To nie jest ani wojna domowa, ani ludowe powstanie. Większość w Iraku jest względnie stabilna" -  powiedział Bush.

Dodał, że "Irakijczycy chcą wolności, niepodległości i  przestrzegania praw człowieka", co jest zgodne z amerykańskimi celami w Iraku, gdzie USA i siły koalicji chcą pomóc w zbudowaniu demokracji, która będzie potem przykładem dla całego Bliskiego Wschodu.

Prezydent wezwał szyickich ekstremistów do zaprzestania walk i  zapowiedział twardą rozprawę z rebeliantami. "Al-Sadr musi rozwiązać swoja nielegalna milicje (...). Przejście do suwerenności wymaga stworzenia warunków bezpieczeństwa. Nadal będziemy usilnie starać się zapobiegać powodowaniu ofiar wśród niewinnej ludności cywilnej, ale nie pozwolimy na szerzenie chaosu i przemocy. Rozkazałem dowódcom wojskowym aby poczynili wszelkie przygotowania do użycia decydującej siły koniecznej dla utrzymania porządku i ochrony naszych oddziałów" - powiedział Bush.

Podkreślił, że rząd USA stanowczo podtrzymuje datę 30 czerwca jako ostateczny termin przekazania politycznej władzy w Iraku miejscowym przywódcom. Wielu krytyków administracji uważa, ze do  tego czasu nie uda się sformować żadnego reprezentatywnego irackiego rządu, co pogłębi chaos.

"Ważne byśmy dotrzymali tego terminu. Nie jesteśmy mocarstwem imperialnym, jak o tym mogą zaświadczyć Niemcy i Japończycy (kraje okupowane przez USA po II wojnie światowej). Jesteśmy mocarstwem wyzwoleńczym. Naszym celem jest suwerenność Iraku" -  oświadczył Bush. Dodał, że nie dotrzymanie zapowiedzianego terminu 30 czerwca podważyłoby wiarygodność Ameryki. "Nie cofniemy naszej obietnicy" - powiedział.

"Ustanowiliśmy termin 30 czerwca i jest ważne abyśmy go  dotrzymali. Irakijczycy, jako dumny i niezależny naród, nie  popierają niekończącej się okupacji, podobnie jak Ameryka" -  powiedział Bush.

Zaznaczył jednak, że mimo przekazania władzy politycznej, wojska USA pozostaną w Iraku "aby chronić Irakijczyków przed zewnętrzną agresją i wewnętrznymi siłami wywrotowymi".

Według amerykańskiego planu, po  utworzeniu tymczasowego irackiego rządu, USA nawiążą z nim normalne stosunki dyplomatyczne, a najpóźniej w styczniu przyszłego roku odbędą się w Iraku wybory do Zgromadzenia Narodowego, które opracuje konstytucję kraju. Poddana ona zostanie pod powszechne referendum w październiku 2005 r., a do 15 grudnia tego samego roku powołany zostanie w wolnych wyborach rząd Iraku, co - jak powiedział prezydent - "będzie stanowić koniec procesu przejścia z dyktatury do wolności".

Polemizując z krytykami oskarżającymi administrację o jednostronne działania, Bush zaznaczył, ze "17 spośród 26 członków NATO ma swoje wojska w Iraku", a sojusz "udziela wsparcia polskiemu kontyngentowi w południowo-centralnym sektorze" tego kraju.

Rząd USA w pełni popiera postulat "większego zaangażowania ONZ w Iraku" i chce, aby Rada Bezpieczeństwa uchwaliła nowa rezolucję sankcjonującą operacje stabilizacyjna - oświadczył Bush.

Część pytań dziennikarzy dotyczyła odpowiedzialności jego administracji za nie przygotowanie USA do ataku z 11 września 2001 r. na Nowy Jork i Waszyngton. Bush odpowiedział, ze gdyby rząd dostał informacje wskazujące co dokładnie grozi Ameryce, podjąłby skuteczne działania zapobiegawcze.

"Kraj nie był wtedy zmobilizowany do wojny z terroryzmem" - powiedział. Pytany o raport wywiadu z 6 sierpnia 2001 r. wskazujący na możliwość użycia przez terrorystów samolotów pasażerskich, Bush odpowiedział, że przypuszczano jedynie, iż mogą być one porwane w celu wymuszenia zwolnienia więzionych terrorystów.

em, pap