W czasie Świąt Wielkanocnych Karolina Piasecka, żona radnego PiS z Bydgoszczy, opublikowała wstrząsające nagranie przemocy, jakiej doznała ze strony męża. Rafał Piasecki słynie z konserwatywnych poglądów. Publicznie hołdował tradycyjnemu modelowi rodziny i wartościom chrześcijańskim. Czy mężczyźni wyznający patriarchat częściej są sprawcami przemocy?
Z naszych obserwacji wynika, że nie ma zależności między poglądami politycznymi a wyznawaną religią czy wykonywanym zawodem. Jednak opieranie relacji w rodzinie na patriarchalnym modelu, który zakłada, że kobiety powinny być podporządkowane mężczyźnie, leży u źródeł przemocy wobec kobiet. Do naszej fundacji zgłaszają się żony i córki posłów i polityków różnych opcji, wysoko postawionych figur związanych ze światem kultury i biznesu. Na jednej z pikiet, którą organizowałyśmy w centrum Warszawy, podeszła do nas żona ważnego polityka partii stricte lewicowej, prosząc o pomoc.
Przemoc domowa wciąż kojarzy się z patologią, alkoholem, niskim statusem społecznym i niskim wykształceniem. Przykład państwa Piaseckich temu przeczy.
W taki scenariusz łatwiej jest uwierzyć, gdyż jest zgodny z utrwalonym stereotypem. Alkohol może współwystępować z przemocą, być czynnikiem zwiększającym ryzyko eskalacji przemocy, ale nie jest jej przyczyną i nie może stanowić żadnego usprawiedliwienia dla sprawcy. Przemoc dokonywaną w białych rękawiczkach, pod płaszczykiem dobrze funkcjonującej rodziny, trudniej jest sobie wyobrazić, bo odbiega od stereotypu. Żony prominentów czy polityków często mają więcej do stracenia, dlatego milczą, a sprawy rzadko wychodzą na jaw. Ale to się zmienia.
Wydawałoby się, że takie kobiety mają większą moc. To sprawcy mają więcej do stracenia.
Niestety często jest odwrotnie. Środowisko wcale nie piętnuje i nie wyklucza agresora. Sprawę zamiata się pod dywan, za to podważa się wiarygodność ofiary. Oskarża się ją o atak polityczny. Podejrzewa o próbę manipulacji, dyskredytacji dobrego imienia męża w celu osiągnięcia własnych korzyści. Często sprawcy zarzucają ofiarom niepoczytalność, chorobę psychiczną. I niekiedy udaje im się ta linia obrony. Pamiętam przykład klientki, nad którą mąż znęcał się wiele lat. Gdy postanowiła przerwać milczenie, mąż wykorzystał fakt, że ta cierpiała na depresję. Udało mu się sądownie ją ubezwłasnowolnić, a na dodatek uczyniono go prawnym opiekunem żony. Gdy ofiara w końcu uciekła do Warszawy, udało nam się wszystko odkręcić i znieść ubezwłasnowolnienie, co do którego przecież nie było podstaw. Bo ofiary długotrwałej agresji bardzo często cierpią na depresję lub inne schorzenia, które są skutkiem przemocy. Chorobę pogłębia fakt, że są bezsilne wobec oprawcy.
To dlatego ofiarom przemocy tak trudno jest przerwać milczenie? Co powstrzymuje je przed odejściem?
Ofiary w Polsce są wciąż traktowane jako podejrzane, same sobie winne. Również przez organy ścigania. Na różne sposoby sprawdza się ich wiarygodność. Sugeruje, że może przesadzają albo same sprowokowały zdarzenie, wysuwając fałszywe oskarżenia. Policja wzywana na interwencję często rozkłada ręce, twierdząc, że niewiele może zrobić. Prokuratura często umarza postępowanie lub odmawia jego wszczęcia ze względu na brak dowodów. Tymczasem kobieta wiele ryzykuje, zawiadamiając służby, bo w wielu przypadkach sam ten fakt będzie powodem kolejnej awantury i pobicia. Do tego dochodzą czynniki społeczne. Przyznać się do tego, że mąż jest katem, to jak przyznać się do własnej życiowej porażki. Wiele kobiet nie decyduje się na odejście dla dobra dziecka, bo skoro sprawca nie bije własnych dzieci, to znaczy że jest poprawnym ojcem. Wiele nie chce odejść z powodów religijnych. Do tego wciąż pokutuje stereotyp żony i matki, która bierze odpowiedzialność za mir domowy i hołduje przekonaniu, że własne brudy pierze się w domu. Nic dziwnego, że ofiary często szukają winy w sobie. Wiele kobiet też nie wie, że jest ofiarą przemocy. Na spotkaniu dotyczącym przemocy w pewnej wsi głos zabrała młoda kobieta, która zaprzeczała, że jest ofiarą przemocy. Ale jej mąż często pił, a wtedy domagał się współżycia. Ona nie chciała takich zbliżeń, ale w cudzysłowie godziła się na nie, bo bała się odmówić. Podejrzewała, że mąż może ją pobić, bała się jego agresji. Faktycznie do przemocy fizycznej nie dochodziło, ale czy uleganie sprawcy z lęku przed jego agresją nie jest formą przemocy?
Doszło do przemocy seksualnej i psychicznej.
Szacuje się, że co trzecia Polka choć raz padła ofiarą przemocy domowej. Ponad 30 proc. to przemoc psychiczna, ok. 20 proc. fizyczna i seksualna, rzadziej ekonomiczna i seksualna. Nawet pół tysiąca kobiet rocznie może tracić życie w związku z przemocą domową. To nie tylko zabójstwa, lecz także samobójstwa, pobicia ze skutkiem śmiertelnym czy choroby, które kończą się śmiercią. Ale to tylko szacunki, bo tak naprawdę nie znamy skali problemu.
Jak wiele kobiet zgłasza się po pomoc do Centrum Praw Kobiet?
Rocznie do Warszawy zgłasza się ok. 6 tys. kobiet. Do oddziałów w Gdańsku, Łodzi i we Wrocławiu drugie tyle. Łącznie ok. 10 tys. szuka u nas pomocy.
Czy zgłoszenia są do siebie podobne? Kiedy kobiety decydują się poprosić o pomoc?
To indywidualna sprawa. Są kobiety, które decydują się na szukanie pomocy dopiero po kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu latach życia w związku, w którym doznają przemocy. Inne reagują szybko. Dużo zależy od sytuacji ekonomicznej i społecznej kobiety. Wiele kobiet mobilizuje fakt, że ofiarą lub świadkiem przemocy są dzieci. Dopóki dzieci to nie dotyczy, matki są gotowe wytrwać. Ale dla dobra dziecka decydują się działać. Jedna pani zgłosiła się do nas po tym, jak mąż dusił ją na oczach dziecka. Wcześniej wielokrotnie ją dusił, ale dopiero dobro dziecka ją zmobilizowało. Czasem jest tak, że mała, błaha sprawa, niewspółmierna do wcześniejszych aktów okrucieństwa przelewa czarę. Kobiety po prostu czują, że więcej nie wytrzymają. No i poważne groźby pozbawienia życia. Gdy ofiara zrozumie, że musi ratować własne życie.
Takie groźby zdaje się często padają ze strony sprawców przemocy i nie są poważnie traktowane. Na nagraniu Piaseckiej też słychać, że radny grozi jej śmiercią.
Niestety to prawda. Stosujący prawo często bagatelizują groźby zabójstwa i nie otaczają ofiary szczególną ochroną. Jeśli ktoś grozi zabójstwem lub samobójstwem, to jest w stanie to zrobić. Jak wynika z badań, ofiary zabójstw najczęściej najpierw były straszone odebraniem życia. Pamiętam sprawę w lubelskim sądzie, gdzie oskarżony groził żonie śmiercią. Prokuratura potraktowała sprawę poważnie i wniosła o tymczasowy areszt i ten został zastosowany przez sąd rejonowy. Ale sąd apelacyjny uchylił ten środek zapobiegawczy, bo sędzia naiwnie uwierzyła w tłumaczenia i zapewnienia sprawcy, że żałuje tych słów, kocha żonę i się zmieni. Po rozprawie, kiedy oskarżony wrócił do domu, wysłał dzieci do babci i zabił żonę. Pamiętam także sprawę pewnego myśliwego, który groził żonie bronią. Policja zlekceważyła doniesienia, nie zabezpieczono, nie odebrano mu broni. I z tej broni zastrzelił żonę. Często w postępowaniu karnym bagatelizuje się duszenie lub podduszenie ofiary, traktując to jak zwykły akt przemocy, a nie, tak jak na przykład w USA, próbę zabójstwa. Pamiętam sprawę naszej klientki, gdzie mąż, sprawca przemocy, zlecił morderstwo innym mężczyznom. Sam zadbał o alibi, wyszedł do pracy, zostawił otwarte drzwi do mieszkania. Wtedy mężczyźni weszli do środkai udusili kobietę w łazience. Wszyscy zostali skazani.
A co należy robić, gdy podejrzewamy, że osoba w naszym otoczeniu jest ofiarą przemocy?
Porozmawiajmy z nią. Zaproponujmy pomoc, wskażmy miejsca, gdzie może uzyskać wsparcie. Zapewnijmy, że gdy będzie gotowa, może na nas liczyć. Nie oceniajmy, powstrzymajmy się od rad w stylu – zostaw go. Możemy również powiadomić policję.
Co powinna zrobić ofiara, która chce przerwać milczenie i spiralę agresji?
Przygotować się do działania, mając świadomość, że przerwanie milczenia może spowodować eskalację przemocy. Powinna zbierać i zabezpieczać dowody. Nagrywać kłótnie, robić zdjęcia własnym obrażeniom, zwierzać się koleżance, pisać pamiętnik, zaznaczać agresywne zdarzenia w kalendarzu. Przygotować dokumenty, najpotrzebniejsze rzeczy oraz środki finansowe, które będą potrzebne w wypadku ucieczki z domu. Ofiara powinna zrobić rozeznanie w placówkach, gdzie mogłaby uzyskać pomoc, a w razie potrzeby bezpieczne schronienie. Kontakt ze specjalistami pozwoli jej opracować plan działania. Oczywiście w wypadku eskalacji przemocy powinna bezzwłocznie wzywać policję, złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
Czy w Polsce są schroniska dla takich ofiar? To przecież zapewnia międzynarodowa konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.
Są, choć specjalistycznych jest wciąż za mało. Konwencja w Polsce nie jest też wypełniana w pełni. Na przykład policja nie ma uprawnień, aby natychmiast odizolować ofiarę od sprawcy, nakazać zakaz zbliżania się. Definicja gwałtu też odbiega od standardów zapisanych w konwencji. Procedura Niebieskiej Karty także daleka jest od ideału i nierzadko wydłuża uzyskanie rzeczywistej pomocy. Gdy trwa postępowanie cywilne, na przykład rozwodowe czy o podział majątku, policja, prokuratura i sędziowie patrzą podejrzliwie na kobiety, które uruchamiają procedurę Niebieskiej Karty lub składają zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Zarzucają im, że robią to po to, aby odnieść większe korzyści w sprawie cywilnej.
Tymczasem działania rządu orbitują wokół całkowitego zniesienia konwencji antyprzemocowej.
Mam nadzieję, że zgodnie z zapowiedziami rządu nie wszczęto procedury związanej z wypowiedzeniem konwencji.
A jeśli do tego dojdzie?
Cofniemy się o krok milowy w walce z przemocą domową i przemocą wobec kobiet. Straci na tym również wizerunek Polski. Na szczęście, w myśl konstytucji, możemy stosować prawo międzynarodowe w sposób bezpośredni. Ostatecznie więc będziemy mogli wciąż powoływać się na zapisy konwencji, chociaż nie jest to takie proste jak w wypadku prawa krajowego.
Rząd PiS zdaje się bagatelizować problem przemocy domowej. Podobnie jak inne prawa kobiet. Czy taka retoryka może przyczynić się do zwiększenia skali przemocy?
Może sprzyjać bagatelizowaniu takich zdarzeń przez służby i wymiar sprawiedliwości. Może ośmielać sprawców i utwierdzać w i tak silnym przekonaniu, że są bezkarni.
Półtora roku temu Ministerstwo Sprawiedliwości odebrało dotacje dla Fundacji Centrum Praw Kobiet. Co to zmieniło w waszej działalności?
To była duża część naszego budżetu. Dla oddziałów terenowych bliska 90 proc. Decyzje tłumaczono raz tym, że pomagamy tylko kobietom, innym razem, że dostaliśmy mniej punktów niż inne organizacje. Tymczasem dofinansowano organizacje, które kierują się stereotypowym sposobem myślenia o przemocy. Dla dobra kobiet wolałabym, żeby tam nie trafiły. Ograniczenie naszych funduszów uderza nie tylko w samą fundację, ale przede wszystkim w same ofiary przemocy. Mając mniej pieniędzy, możemy pomóc mniejszej ilości kobiet. I jest to pomoc ograniczona. Kiedyś pomagaliśmy w finansowaniu noclegów, zabezpieczałyśmy pierwsze potrzeby ofiar, finansowałyśmy kursy podnoszące kompetencje zawodowe, pomoc lekarza psychiatry. Dziś nie możemy zapewnić stabilnej pomocy, do której kobiety były przyzwyczajone. Brak kompleksowej pomocy prowadzi nierzadko do wtórnej wiktymizacji ofiar i jest w moim przekonaniu formą instytucjonalnej przemocy wobec kobiet. g
© Wszelkie prawa zastrzeżone

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze