Co sprawiło, że nagrania przez tyle lat skrywane wreszcie ujrzały światło dzienne? Nie chciał pan ich wcześniej pokazać?
Jak każdy próżny artysta, mam skłonność do ulegania namowom. Przez niezłomność i determinację detektywistyczno-archeologiczną Wiktora Czajkowskiego [redaktor albumu – red.] zgodziłem się na ten eksperyment. Z grubsza — bo bardzo nie lubię oddawać się egzegezom własnych wyrobów — są to nagrania, które albo nie miały być publikowane, albo zostały zrealizowaneprzez przypadek. Czyli z jednej strony jest tam coś sprzed 30 lat, z „Piwnicy pod Baranami”, o istnieniu czego w ogóle nie miałem pojęcia, a z drugiej strony coś, o czym wiedziałem, że istnieje, ale nie zamierzałem tego użyć. Jest to trochę ryzykowna wycieczka, ale z pilotem. To znaczy — mam wrażenie, że leci z nami pilot. Jest nim Wiktor, który to wszystko odkurzył i technicznie przygotował do publikacji. Odkąd jestem pytany, co to za płyta, to „L”, odpowiadam: „To nie jest moja płyta, to jest płyta Czajkowskiego”.
Jakie emocje towarzyszyły odkrywaniu skarbów sprzed lat?
Uznałem, że warto zgromadzić na tych dwóch, a w zasadzie trzech płytach – bo jedna to rzecz do oglądania –– fragmenty takich przedsięwzięć, które przyniosły sensowne owoce w postaci piosenek, ale nigdy nie były planowane jako płyty. Na przykład „Twój dekalog” – cykl telewizyjny z lat 90., który z grubsza polegał na tym, że raz na miesiąc dyskutowano o kolejnym przykazaniu w kontekście serialu Kieślowskiego, a w przerwie pojawiała się piosenka, którą pisałem z Michałem Zabłockim zawsze w ostatniej chwili, tuż przed emisją. Piosenkę śpiewałem przy fortepianie, a następnie o niej zapominałem. Okazało się, że nagrania zostały. Przesłuchałem je jako rodzaj suity i uznałem, że — poza pewnymi wadami technicznymi, a także tym, że jako wokalista tam nie błyszczę — są podstawy do ich publikacji. Takich przykładów jest więcej. Poza tym zdarzają się na tej płycie piosenki, które zostały wykonane tylko raz – do nich należy m.in. mój duet ze ZbigniewemWodeckim. Napisałem piosenkę. W ostatniej chwili się jej nauczyliśmy… A w zasadzie się jej nie nauczyliśmy, co wyraźnie słychać w mojej partii. Zbyszek brzmi, jakby znał ją od dziecka. Taki to był pan. Jest to piosenka o tym, że chciałbym mu napisać piosenkę. Nie będę tego rozwijał sentymentalnie, ale cieszę się, że to w ogóle istnieje. Bo poza tym, że wystąpiłem obok niego dziesiątki razy w „Nieszporach ludźmierskich”, to nigdy nie mieliśmy rzetelnego duetu. Wiktor znalazł to na jakimś strychu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.