Dojeżdżanie do pracy pociągiem stało się ostatnio we Francji prawdziwym koszmarem. Z powodu akcji strajkowej rozpoczętej w zeszłym tygodniu co tydzień w dwa kolejne dni robocze większość pociągów po prostu stoi. Związkowcy chwalą się, że w proteście bierze udział co trzeci ze 150 tys. zatrudnionych w państwowej spółce kolejowej SNCF, w tym prawie połowa kolejarzy bezpośrednio odpowiedzialnych za ruch pociągów.
Potężna akcja strajkowa, która ma trwać całą wiosnę, jest protestem przeciwko planom otwarcia francuskiego rynku połączeń kolejowych na konkurencję z innych krajów UE. Francuzi bardzo dzielnie bronią swojej gospodarki przed wolnorynkowymi regulacjami Unii, czego wyrazem jest choćby determinacja, z jaką zwalczają pracowników delegowanych z Polski. Monopolu swoich kolei też bronili bardzo długo, mimo że państwowa spółka SNCF sama korzysta z dobrodziejstw wolnego rynku w Wielkiej Brytanii, gdzie ma udziały w kilku prywatnych firmach kolejowych. Jednak w końcu Komisja Europejska powiedziała dość. Rząd chce od przyszłego roku wpuścić zagraniczne firmy na linie dalekobieżne, od 2020 r. konkurencję będzie miał TGV, a po 2023 także połączenia regionalne. Monopolista SNCF nie jest gotowy do rywalizacji, choćby z powodu zadłużenia na astronomiczną sumę 46 mld euro. Ma ono zostać zredukowane m.in. przez cofnięcie branżowych przywilejów nadanych kolejarzom w roku 1909. Gwarantują one dożywotnie zatrudnienie i emerytury po osiągnięciu 50. roku życia. To są konfitury, o które warto kruszyć kopie. Nic więc dziwnego, że prezydent Emmanuel Macron, cudowne dziecko francuskiej polityki, stanął przed najważniejszym wyzwaniem swojej prezydentury.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.