Przypomnijmy. Kilku „naszych chłopców" uzbrojonych w wielkokalibrowy karabin maszynowy oraz moździerz zaatakowało wioskę, w której nie było talibów, lecz sami cywile. Zabito kilka osób przygotowujących się do wesela: pana młodego, kobiety, dzieci, w tym jedno w łonie matki, a więc nienarodzone. (A czyż my, Polacy, znamy większą wartość niż „życie nienarodzonego”?). Rozkaz brzmiał „przep…lić wioski”. Sześć trupów na miejscu. Ranni. Prokuratura nie przesłuchała kobiet, które przywieziono do warszawskiego szpitala na operacje, nie zainteresował się też nimi żaden dziennikarz. Proces trwał trzy lata i skończył się uniewinnieniem sprawców.
Nie zamierzam komentować wyroku sądu. Sędziowie (siedmiu panów) zapewne znaleźli wiele dobrze udokumentowanych okoliczności łagodzących. Było też wiele braków w materiałach dowodowych. Nie zamierzam też potępiać żołnierzy. Ulegli zapewne ogromnemu stresowi i nie mniejszemu strachowi. A przecież nawet najbardziej dzielni mężczyźni okazują niekiedy słabość i krzywdzą bezbronnych. Znamy takie zachowania nie tylko ze straszliwych wojen, ale również (znacznie częściej) z przypadków codziennej przemocy domowej. Ja się tylko dziwię solidarnej i radosnej reakcji naszych polityków. Określam ją jako patriarchalną i prymitywną. I to nie tylko dlatego, że wyrok jest nieprawomocny.
Bo przecież działanie oskarżonych, nawet jeśli daje się usprawiedliwić z punktu widzenia prawa, było – po prostu – nieprofesjonalne. Z czego więc tu się cieszyć? Do Afganistanu nie jeżdżą wszak profesorowie filozofii nieodporni na stres, ale żołnierze przeszkoleni i nauczeni działać w warunkach bojowych i niebezpiecznych. Usprawiedliwianie ich zbrodni brakiem należytego przygotowania, stresem i bałaganem – nie może być przedmiotem dumy rządu, który dzieląc narodowy budżet, przeznacza niemałe pieniądze na nasze wojsko. Trzeba też wiedzieć, że profesjonalizm to nie tylko działanie skuteczne, z zachowaniem zasad, ale także moralna odpowiedzialność za to, co się robi. Obecność w wojsku opłaconego przez rząd kapelana nie wystarczy. Potrzeba pewnej wiedzy i przygotowania samych żołnierzy. Jak się okazuje – nie ma go. I nie ma się z czego cieszyć.
Jeszcze gorzej jest z oceną moralną tego, co się stało. Nie chcę przypominać, że jesteśmy krajem, którego przywódcy modlą się, pielgrzymują do Matki Boskiej, deklarują wierność chrześcijańskim zasadom, głoszą wielkość nauczania Jana Pawła II, budują instytuty jego pamięci mające szerzyć jego etykę etc. Co prawda minister Sikorski po zabiciu przez Amerykanów bin Ladena oświadczył, przywołując autorytet nuncjusza, że etyka „nadstawiania drugiego policzka" ma charakter wyłącznie prywatny, bo w polityce rządzą inne zasady (czym dowiódł – chyba wbrew nuncjuszowi – relatywistycznego i ograniczonego charakteru etyki katolickiej), jednak w obrębie każdej etyki zabicie niewinnych ludzi przez uzbrojonych żołnierzy powinno wywoływać co najmniej refleksję i pokorę, nie mówiąc o skrusze i poczuciu winy. I to nie tylko wśród sprawców, ale również wśród ich przełożonych.
A w naszym patriarchalnym polskim grajdole jest wprost przeciwnie! Oto dziennikarz konserwatywnego pisma Piotr Gabryel („Rzeczpospolita") wyraża zachwyt, że uniewinniający wyrok pozbawi polskich żołnierzy „syndromu Nangar Khel”. Czyli poczucia odpowiedzialności. Dziennikarz uważa, że obrońcy ojczyzny nie powinni się bać pociągnąć za spust.
Skądinąd ci sami panowie politycy, dziennikarze i ministrowie uważają, że nie ma większej wartości niż życie niewinnych ludzi. Zwłaszcza „naszych ludzi", zwłaszcza „bezbronnych”, zwłaszcza „poczętych”, zwłaszcza w łonach „naszych matek”. Obrona życia tej ostatniej grupy wydaje się alfą i omegą polskiej politycznej moralności. A Afgańczycy? Pozbądźmy się „skruchy” i cieszmy wielkością polskiego oręża!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.