Kiedy w sierpniu 1963 r. Martin Luther King wygłosił swoje słynne przemówienie znane jako „I have a dream",ochoczo, ale błędnie je przetłumaczono na polski jako „Miałem sen”. Słowo „dream” oznacza w angielskim zarówno sen, jak i marzenie – zwrot „mam marzenie” był istotą mowy doktora Kinga. Nad snem nikt z nas nie ma kontroli, sen się sam dzieje i potrafi nieźle świrować. Marzenie to zupełnie co innego – ono się może ziścić, jeśli się bardzo postaramy, o ile nie żądamy cudu. Marzenie bowiem wyraża nasze skrywane potrzeby.
Marzenia Martina Kinga były piękne i proste. Na przykład, żeby wszyscy ludzie byli sobie równi. Żeby czarni potomkowie niewolników i biali potomkowie właścicieli ziemskich mogli usiąść przy jednym stole. I żeby ludzi nie sądzić po kolorze skóry.
Marzyć o Polsce roku 2012 tak pięknie jak king nie potrafię. Bo cóż miałbym powiedzieć i kto by mnie słuchał? Że chciałbym, by ludzi sądzić sprawiedliwie po czynach, a nie po ich stosunku do religii czy przeszłości? By nie odrzucać nikogo z powodu orientacji seksualnej? By nie oceniać ludzi po wyglądzie? By media nie szczuły jednych na drugich i nie urządzały już więcej rankingów na najbardziej krzywe nogi wśród polskich aktorek? Przemówienie Kinga miało moc, bo zostało wygłoszone przez wielkiego przywódcę w kraju, w którym funkcjonował rasizm. W Polsce jego odpowiednikiem było słynne „niech zstąpi duch święty" wygłoszone przez Jana Pawła II do społeczeństwa zniewolonego komunizmem. Mądrość musi mieć swój kontekst. Człowiek to stworzenie, które zaczyna myśleć racjonalnie dopiero wtedy, kiedy sytuacja go do tego zmusi. Z własnej woli tego raczej nie czyni. Lekarz musi mu powiedzieć, że ma raka, by rzucił palenie. W chwili, gdy piszę te słowa, nie widać bombowców na horyzoncie, można więc spokojnie każdego mądralę sprowadzić do parteru i sponiewierać na dowolnym forum. Ale gdyby jutro na Polskę miał ktoś realnie napaść – nagle odrodziłoby się jakieś nowe, fenomenalne wcielenie „Solidarności”. Szybko znaleźlibyśmy duchowych przywódców i wsłuchiwalibyśmy się w ich słowa. Tacy jesteśmy. Znowu ludzie by znosili paczki, kolportowali ulotki (dziś pewnie SMS-y i e-maile) i ukrywali ściganych. I znowu broniliby starego Wałęsę własną piersią. Ale skoro nikt nie napada – możemy go trochę sami potorturować.
Świat to maszyna działająca samoistnie, na którą my, ludzie, wpływ mamy niewielki. Systemy społeczne i gospodarcze przekształcają się jedne w drugie wbrew naszej woli i są niewielką cząstką ogromnej całości. Trąby powietrzne atakują w miejscach, gdzie ich nie było od tysiąca lat, ale skąd zdumienie? Przecież kiedyś wcześniej grasował tam lodowiec. Wystarczy zapowiedź przelotu meteorytu, byśmy struchleli z przerażenia. Zalewa nas powódź – i dostrzegamy, jakie to wszystko jest kruche. A kiedy uderza o ziemię samolot – milkniemy. Jednakże po chwili pycha w nas powraca. To cecha gatunku.
Jako ludzkość jesteśmy permanentnymi nieukami. Wymyślamy rzeczy, które wydają się nam zbawienne, a potem kiedy nas nagle atakują z boku, jesteśmy zdziwieni. Tak jak wymyślony przez Fenicjan pieniądz, który stworzył przez wieki całe organizmy społeczne, by w ostatnich paru latach wyświetlić nagą prawdę: wszyscy zostaliśmy wydymani.
Na tle tych mętnych fusów powiem wam jednak coś krzepiącego: będzie dobrze. I nieważne, że nie wiem, skąd to wiem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.