Puszka, parówka i profesorzy

Puszka, parówka i profesorzy

Dodano:   /  Zmieniono: 

Kiedyś wydawało mi się, że ruch smoleński narodzony po katastrofie będzie zaczynem jakiejś nowej religii opartej na idolatrii. Wszyscy przecież pamiętamy, że na wczesnym etapie żałoby najważniejszym rekwizytem był krzyż. Dla ludzi gromadzących się na Krakowskim Przedmieściu nie stanowił on symbolu wiary (jak w katolicyzmie), ale przedmiot nowego kultu. O krzyż toczyły się zacięte walki. Kult ten jednak zanikł, gdy tylko krzyż znalazł się w katolickim kościele, czyli tam, gdzie jego miejsce. Dziś nikt się nim nie interesuje. Mało kto interesuje się też grobem zmarłego prezydenta. Tu chodziło głównie o symbol, którym jest Wawel. Prezydent tam spoczął i jego „narodowej” pozycji nie zagrozi już nic, nawet kabaret rozkręcany przez Macierewicza. Choć faktem jest, że Wawel prezydenta zmarginalizował. Jego grób jest daleko od miejsc, gdzie rozgrywają się ważne smoleńskie widowiska. Z marginalizacji nie wydobywają go nawet liczne fundacje, instytuty i think thanki, które powstały, by analizować i promować polityczne dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego. Dziś nic o ich działalności nie wiadomo (nawet na stronach internetowych), tak jakby ich organizatorom zabrakło woli lub materiału, by coś – poza pomnikami – z tego dziedzictwa wykrzesać. Jedynym krzesiwem pozostaje katastrofa smoleńska i żerujące na niej projekty polityczne PiS.

Nigdy nie wierzyłam, że zespół Macierewicza badający katastrofę smoleńską coś wyjaśni, że wygeneruje jakieś udokumentowane tezy, bo powstał przecież nie w celach badawczych, ale politycznych. Wierzyłam jednak, że będzie przynajmniej trzymał jakieś standardy etyczne lub przynajmniej standardy powagi. W końcu przedmiotem jego badań jest tragiczna śmierć wielu osób. Ale nie. Działalność zespołu przypomina coraz bardziej reality show, gdzie fabuła jest spontanicznie i nieustannie tworzona przez przypadkowych bohaterów próbujących zaskoczyć widzów oryginalnością pomysłów i zgadujących, co pokochają kamery. Zachowania Macierewicza wydają się niekiedy bardziej nieprzyzwoite niż ekshibicjonizm niejakiej Frytki, choć dobór rekwizytów, na których skupia się uwagę widzów, jest znacznie bardziej wyrafinowany. Ostatnio przed naszymi oczyma przelatywały puszki po piwie, parówki, podrasowane zdjęcia i – nieodmiennie – brzoza. Obecnie nieistniejąca.

Macierewicz jest niezwykle dumny ze swoich spektakli. Jego konferencje – co z emfazą przyznaje – „robią olbrzymie wrażenie”. Reality show trwa, a jego kapłan jak baron Münchhausen lata na pociskach i fruwa w powietrzu, ciągnąc się za włosy. Zabawnie to brzmi, ale czyni wielkie szkody. Reality show Macierewicza i jego zespołu ośmiesza tę tragedię, odbiera jej powagę i sprowadza wszystko do polityczno- -medialnej gry. Wiemy, że będzie ona coraz bardziej intensywna i urozmaicona nie tylko z powodu zbliżających się wyborów, ale także dlatego, że jest ona podstawową racją istnienia PiS. Istnienie to wymaga z jednej strony inwencji, czego Macierewiczowi nie brak, z drugiej – ofiar.

Wśród nich są profesorowie. W Polsce tytuł ten wzbudza wyjątkowy szacunek. A raczej – wzbudzał. Bo dzięki zespołowi Macierewicza jakoś się skompromitował. Macierewicz jak z kapelusza wyciągnął z niebytu tych, którzy dokumentując jego tezy, pogubili się w przedmiocie własnych kompetencji i pomylili naukowe ekspertyzy z politycznymi i medialnymi ambicjami. Obywatele, politycy, publicyści mogą mieć opinie w każdej sprawie, ale nie każdy jest w nich ekspertem. Mylenie ról bywa zabójcze dla szacunku do zawodu, a zwłaszcza dla tytułu. Tak jak zabójcza bywa ignorancja. Macierewicz ją wykorzystuje, ściągając z nic nieznaczących uniwersytetów amerykańskich asystentów, zwanych w nomenklaturze amerykańskiej „profesorami”, którzy głoszą, co im ślina na język przyniesie, podwyższając temperaturę medialnych spektakli.

Izabella Sariusz-Skąpska mówi, że „chce jej się dziś krzyczeć”. Paweł Deresz apeluje o rozwiązanie zespołu Macierewicza, Barbara Nowacka mówi o „obciachu”. A ja jestem wściekła, że nie można tego zatrzymać. Nie wiem, jak bym się czuła jako bliska jednej z ofiar tej strasznej tragedii, ale nawet jako zwykła obywatelka czuję się podle, słysząc o puszkach, parówkach i… profesorach. Czuję się podle, widząc, jak tragedię zamienia się w farsę i obciach. ■

Więcej możesz przeczytać w 44/2013 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.