Aleksander Kwaśniewski podnosi podatki
W ostatnią niedzielę śmierć poniósł mit prezydenta wszystkich Polaków. Sprawcą zejścia był prezydent Aleksander Kwaśniewski. "To są takie strachy na Lachy" - mówił ironicznie w niedzielę Leszek Miller, pytany o negatywne skutki zgłoszenia przez prezydenta weta wobec jednej z trzech ustaw podatkowych. Od poniedziałku trwają starania o zapobieżenie wybuchowi paniki wśród inwestorów i ratowanie złotego. Nikt nie chce stracić na politycznym kryzysie. Już teraz jednak weto prezydenta wyznacza zwycięzców i przegranych.
Wygrywają zamożniejsi, przegrywają ubożsi. Prezydent, oznajmiając zgłoszenie weta, powołał się na zasadę sprawiedliwości społecznej. Tyle że sprzeciw Aleksandra Kwaśniewskiego wobec ustawy podatkowej jest - wbrew jego mniemaniu bądź intencjom - akurat bardziej na rękę zamożniejszym obywatelom RP, niczego korzystnego nie przyniesie natomiast gorzej sytuowanym. Stracą zaś głównie ci, którzy w popłochu wykorzystywali ulgę budowlaną pod koniec 1999 r., licząc się z jej zlikwidowaniem. Mocą decyzji prezydenta zapłacili frycowe, gdyż z powodu obawy przed likwidacją ulgi nastąpiła podwyżka cen na rynku developerskim (sięgająca nawet 10 proc.). Tymczasem likwidacji nie będzie. Nic na decyzji Kwaśniewskiego nie zyskają najbiedniejsi. Nie korzystają bowiem z ulg budowlanych. Rodziny wielodzietne nie otrzymają zaś zapowiadanej ulgi prorodzinnej. W ubiegłym roku z ulgi budowlanej (inwestycje mieszkaniowe, zakup gruntu, wkłady w kasach mieszkaniowych i budowa domów na wynajem) skorzystało 1,2 mln osób, głównie mieszczących się w drugim i trzecim przedziale podatkowym. Dla budżetu państwa oznaczało to uszczuplenie dochodów o 1,7 mld zł. Likwidacja tej ulgi miała przynieść w przyszłym roku (po uwzględnieniu tego, że wielu podatników skorzystało z niej na gwałt w 1999 r. i będzie korzystać przez następne trzy lata) - ok. 500 mln zł. Obniżenie stawek w podatku dochodowym od osób fizycznych dla podatników z drugiego i trzeciego przedziału miało w przyszłym roku kosztować budżet 840 mln zł. Ulga na dzieci - 507 mln zł. Zachowanie dotychczasowego systemu oznacza, że dochody budżetowe zostaną uszczuplone o kwotę stanowiącą równowartość kosztu ulgi budowlanej, z której zamierzano zrezygnować. Suma ta jest mniej więcej równa tej, jaką zamierzano przeznaczyć na ulgi prorodzinne. O ile jednak korzyści z utrzymania ulg budowlanych odniosą głównie podatnicy należący do drugiego i trzeciego przedziału, o tyle z profitami wynikającymi z wprowadzenia ulg prorodzinnych muszą się pożegnać osoby o najniższych dochodach. Łatwo więc spostrzec, że np. najzamożniejsi, choć zostaną zachowane dotychczasowe stawki, zyskają per saldo na tej operacji, zaś osoby o najniższych dochodach, z ulg na budowę domów i zakup mieszkań raczej nie korzystające, nie zyskają nic. Przeznaczone dla nich pieniądze z ulgi prorodzinnej zasilą de facto budżety tych, którzy skorzystają z odliczeń budowlanych. Można więc rzec, że prezydent, wetując ustawę podatkową, złamał konstytucyjną zasadę sprawiedliwości społecznej. Nie pierwszy raz lewica, głosząc potrzebę chronienia ubogich, doprowadza do ich dalszego ubożenia. - Mniejsze podatki dla bogatych oznaczałyby więcej miejsc pracy dla biednych - zauważa Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Biorąc pod uwagę wzrost - z powodu wyżu demograficznego i nieuchronnych zmian strukturalnych na wsi - osób poszukujących pracy, prezydent swą decyzją wydatnie zmniejszył możliwości korzystniejszego kształtowania swego losu przez co najmniej 2-3 mln ludzi. To oczywiście wywoła falę demagogicznych żądań zwiększenia pomocy ze strony państwa. Czyli podwyższenia podatków, a tym samym pogorszenia możliwości tworzenia miejsc pracy. Koło się zamyka. A raczej - faktycznie podnosząc podatki - zamyka je prezydent.
Wygrywa populizm, przegrywa gospodarka. - Argumentacja prezydenta jest wyrazem populistycznego myślenia: "wy nie zyskacie ani nie stracicie, więc niech stracą bogatsi". Będzie to też impuls do wzrostu szarej strefy, ponieważ tworzy zróżnicowanie podatków od przedsiębiorstw i od dochodów osobistych. Przedsiębiorcy będą starali się "utopić" własną konsumpcję w wydatkach firm - stwierdza Bohdan Wyżnikiewicz. Prezydent mógł zyskać aplauz wyłącznie takich znanych "reformatorów", jak Leszek Miller, lider SLD, Jarosław Kalinowski, prezes PSL, czy Marek Pol, przywódca UP. Głoszą oni, że aby ubożsi stali się zamożniejszymi, należy zamożnych uczynić uboższymi. Ich argumentację podzielił prezydent. - Doświadczenie krajów dynamicznie rozwijających się, np. "tygrysów" azjatyckich, dowodzi, że rozwojowi sprzyja system niskich podatków. Pieniądze zostają w rękach tych, którzy je zarobili. Weto prezydenta i jego argumentacja świadczą, że nie zna się on na ekonomii - zauważa prof. Jan Winiecki, ekonomista. - Obniżenie podatków zwiększyłoby skłonność do oszczędzania, a oszczędności przeszłyby do inwestorów. Tymczasem mamy coraz większe parcie na kasę, co negatywnie przemawia do inwestorów zagranicznych, którzy nie są już tacy skłonni, by inwestować w Polsce. Nie mając ani własnych pieniędzy, ani pieniędzy z zagranicy, w przyszłości zabraknie nam funduszy na rozwój i zamienimy się z tygrysa w kota dachowego żywiącego się resztkami. Tylko 150 tys. z 2,8 mln firm działających w Polsce płaci podatek dochodowy od osób prawnych (CIT). Pozostałe - w znakomitej większości małe, rodzinne przedsiębiorstwa - rozliczają się na zasadach ogólnych (PIT) lub płacą podatek zryczałtowany. Te pierwsze płacą przy tym podatek z reguły według najwyższej obecnie, czterdziestoprocentowej skali. Po podpisaniu przez prezydenta ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych (CIT) opodatkowanie przedsiębiorstw - osób prawnych zmniejszono z 34 do 30 proc. To dobrze, ale trudno mówić o tworzeniu jednakowych warunków gospodarowania dla firm, skoro różnica stawek podatkowych sięgnie teraz 10 punktów procentowych. Projektowana przez Leszka Balcerowicza zmiana, polegająca na obniżeniu podatku PIT z 40 proc. do 36 proc., miała być pierwszym krokiem w kierunku zrównania tych warunków. Wszystko wskazuje na to, że realizacja tego celu oddala się co najmniej o rok. Oddala się reforma podatku PIT, która miała być ważnym czynnikiem wzrostu w przyszłych latach. Oddala na czas nieokreślony, bo kto ją wprowadzi w latach kampanii wyborczych i dokonywania się zasadniczych zmian na scenie politycznej?
Wygrywa filozofia mańany, przegrywa opozycja. Centroprawicowa koalicja fatalnie rozegrała podatkową batalię i na własne życzenie uczyniła prezydenta ostateczną wyrocznią. To ona jednak od momentu przejęcia steru władzy prowadzi gorączkowy wyścig z czasem i uciekającym do przodu światem wysoko rozwiniętej gospodarki. Opozycyjna lewica przeciwstawia gorączce reform własną filozofię. Można by ją określić południowoamerykańskim pojęciem mańana - "jutro", "później", "wolniej". Stosowanie tej filozofii było widoczne w latach rządów SLD-PSL. Wprowadzać reformę? Tak, ale najpierw trzeba ją omówić, przetestować, wyważyć, skonsultować, zweryfikować, obliczyć itd., itp. Aż cztery lata miną. Nie drażnić społeczeństwa z natury konserwatywnego i nie lubiącego zmian, dryfować tak długo, jak się da i w spokoju rozbudowywać kadry oraz wpływy - do tego sprowadzał się pomysł na rządzenie kolejnych ekip tworzonych przez SLD i PSL. Wykorzystywać niezadowolenie społeczeństwa z powodu reform do zdobywania poparcia wyborczego i głoszenie, że się jest z ubogimi - to z kolei pomysł SLD i PSL na czas przebywania w opozycji. Oraz pomysł na sprawowanie urzędu prezydenta przez Aleksandra Kwaśniewskiego.
Wygrywa Aleksander Kwaśniewski, przegrywa prezydent wszystkich Polaków. Były lider SLD cieszy się przytłaczającą przewagą w sondażach opinii społecznej. Prezydent potrafi głosić słuszne tezy. "Należy oczekiwać od rządu, iż będzie prowadził politykę proeksportową i będzie tworzył niezbędne instrumenty do rozwoju eksportu", a "siła polityczna państwa zależy nie tylko od jego wojska, elit i dobrego wizerunku, ale przede wszystkim od jego możliwości gospodarczych" - mówił Aleksander Kwaśniewski na drugi dzień po tym, gdy zgłosił weto wobec ustawy porządkującej finansowy krwiobieg państwa. Swoją decyzją ostatecznie udowadnia, że jest nadal człowiekiem SLD. Uwidaczniały to również poprzednie próby torpedowania zmian, zwłaszcza dotyczących reformy terytorialnej czy utworzenia Instytutu Pamięci Narodowej. Teraz Kwaśniewski przebrał się w togę obrońców demokracji, wskazując na - jego zdaniem - naganny tryb przeforsowania przez koalicję ustaw podatkowych. Ani słowem - choć przecież, nawet uzasadniając zgłoszenie weta, mógł to uczynić - nie napomknął o stosowanych przez Macieja Manickiego, posła SLD, praktykach, które były oczywistym nadużyciem procedur demokratycznych. W dodatku Kwaśniewski demokrata przedstawił się, uzasadniając weto, jako strażnik konstytucji, choć na straży przestrzegania ustawy zasadniczej stoi Trybunał Konstytucyjny, a nie organ wykonawczy, jakim jest urząd prezydenta. Powołał się też na potrzebę "sprawiedliwego rozkładania ciężarów", faktycznie zmniejszając szanse na poprawienie bytu wszystkim obywatelom. Ostatecznie stanął po stronie tych, którzy, owszem, mówią "kapitalizm - tak!", ale zaraz potem dodają: "kapitaliści - nie!".
Wygrywają zamożniejsi, przegrywają ubożsi. Prezydent, oznajmiając zgłoszenie weta, powołał się na zasadę sprawiedliwości społecznej. Tyle że sprzeciw Aleksandra Kwaśniewskiego wobec ustawy podatkowej jest - wbrew jego mniemaniu bądź intencjom - akurat bardziej na rękę zamożniejszym obywatelom RP, niczego korzystnego nie przyniesie natomiast gorzej sytuowanym. Stracą zaś głównie ci, którzy w popłochu wykorzystywali ulgę budowlaną pod koniec 1999 r., licząc się z jej zlikwidowaniem. Mocą decyzji prezydenta zapłacili frycowe, gdyż z powodu obawy przed likwidacją ulgi nastąpiła podwyżka cen na rynku developerskim (sięgająca nawet 10 proc.). Tymczasem likwidacji nie będzie. Nic na decyzji Kwaśniewskiego nie zyskają najbiedniejsi. Nie korzystają bowiem z ulg budowlanych. Rodziny wielodzietne nie otrzymają zaś zapowiadanej ulgi prorodzinnej. W ubiegłym roku z ulgi budowlanej (inwestycje mieszkaniowe, zakup gruntu, wkłady w kasach mieszkaniowych i budowa domów na wynajem) skorzystało 1,2 mln osób, głównie mieszczących się w drugim i trzecim przedziale podatkowym. Dla budżetu państwa oznaczało to uszczuplenie dochodów o 1,7 mld zł. Likwidacja tej ulgi miała przynieść w przyszłym roku (po uwzględnieniu tego, że wielu podatników skorzystało z niej na gwałt w 1999 r. i będzie korzystać przez następne trzy lata) - ok. 500 mln zł. Obniżenie stawek w podatku dochodowym od osób fizycznych dla podatników z drugiego i trzeciego przedziału miało w przyszłym roku kosztować budżet 840 mln zł. Ulga na dzieci - 507 mln zł. Zachowanie dotychczasowego systemu oznacza, że dochody budżetowe zostaną uszczuplone o kwotę stanowiącą równowartość kosztu ulgi budowlanej, z której zamierzano zrezygnować. Suma ta jest mniej więcej równa tej, jaką zamierzano przeznaczyć na ulgi prorodzinne. O ile jednak korzyści z utrzymania ulg budowlanych odniosą głównie podatnicy należący do drugiego i trzeciego przedziału, o tyle z profitami wynikającymi z wprowadzenia ulg prorodzinnych muszą się pożegnać osoby o najniższych dochodach. Łatwo więc spostrzec, że np. najzamożniejsi, choć zostaną zachowane dotychczasowe stawki, zyskają per saldo na tej operacji, zaś osoby o najniższych dochodach, z ulg na budowę domów i zakup mieszkań raczej nie korzystające, nie zyskają nic. Przeznaczone dla nich pieniądze z ulgi prorodzinnej zasilą de facto budżety tych, którzy skorzystają z odliczeń budowlanych. Można więc rzec, że prezydent, wetując ustawę podatkową, złamał konstytucyjną zasadę sprawiedliwości społecznej. Nie pierwszy raz lewica, głosząc potrzebę chronienia ubogich, doprowadza do ich dalszego ubożenia. - Mniejsze podatki dla bogatych oznaczałyby więcej miejsc pracy dla biednych - zauważa Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Biorąc pod uwagę wzrost - z powodu wyżu demograficznego i nieuchronnych zmian strukturalnych na wsi - osób poszukujących pracy, prezydent swą decyzją wydatnie zmniejszył możliwości korzystniejszego kształtowania swego losu przez co najmniej 2-3 mln ludzi. To oczywiście wywoła falę demagogicznych żądań zwiększenia pomocy ze strony państwa. Czyli podwyższenia podatków, a tym samym pogorszenia możliwości tworzenia miejsc pracy. Koło się zamyka. A raczej - faktycznie podnosząc podatki - zamyka je prezydent.
Wygrywa populizm, przegrywa gospodarka. - Argumentacja prezydenta jest wyrazem populistycznego myślenia: "wy nie zyskacie ani nie stracicie, więc niech stracą bogatsi". Będzie to też impuls do wzrostu szarej strefy, ponieważ tworzy zróżnicowanie podatków od przedsiębiorstw i od dochodów osobistych. Przedsiębiorcy będą starali się "utopić" własną konsumpcję w wydatkach firm - stwierdza Bohdan Wyżnikiewicz. Prezydent mógł zyskać aplauz wyłącznie takich znanych "reformatorów", jak Leszek Miller, lider SLD, Jarosław Kalinowski, prezes PSL, czy Marek Pol, przywódca UP. Głoszą oni, że aby ubożsi stali się zamożniejszymi, należy zamożnych uczynić uboższymi. Ich argumentację podzielił prezydent. - Doświadczenie krajów dynamicznie rozwijających się, np. "tygrysów" azjatyckich, dowodzi, że rozwojowi sprzyja system niskich podatków. Pieniądze zostają w rękach tych, którzy je zarobili. Weto prezydenta i jego argumentacja świadczą, że nie zna się on na ekonomii - zauważa prof. Jan Winiecki, ekonomista. - Obniżenie podatków zwiększyłoby skłonność do oszczędzania, a oszczędności przeszłyby do inwestorów. Tymczasem mamy coraz większe parcie na kasę, co negatywnie przemawia do inwestorów zagranicznych, którzy nie są już tacy skłonni, by inwestować w Polsce. Nie mając ani własnych pieniędzy, ani pieniędzy z zagranicy, w przyszłości zabraknie nam funduszy na rozwój i zamienimy się z tygrysa w kota dachowego żywiącego się resztkami. Tylko 150 tys. z 2,8 mln firm działających w Polsce płaci podatek dochodowy od osób prawnych (CIT). Pozostałe - w znakomitej większości małe, rodzinne przedsiębiorstwa - rozliczają się na zasadach ogólnych (PIT) lub płacą podatek zryczałtowany. Te pierwsze płacą przy tym podatek z reguły według najwyższej obecnie, czterdziestoprocentowej skali. Po podpisaniu przez prezydenta ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych (CIT) opodatkowanie przedsiębiorstw - osób prawnych zmniejszono z 34 do 30 proc. To dobrze, ale trudno mówić o tworzeniu jednakowych warunków gospodarowania dla firm, skoro różnica stawek podatkowych sięgnie teraz 10 punktów procentowych. Projektowana przez Leszka Balcerowicza zmiana, polegająca na obniżeniu podatku PIT z 40 proc. do 36 proc., miała być pierwszym krokiem w kierunku zrównania tych warunków. Wszystko wskazuje na to, że realizacja tego celu oddala się co najmniej o rok. Oddala się reforma podatku PIT, która miała być ważnym czynnikiem wzrostu w przyszłych latach. Oddala na czas nieokreślony, bo kto ją wprowadzi w latach kampanii wyborczych i dokonywania się zasadniczych zmian na scenie politycznej?
Wygrywa filozofia mańany, przegrywa opozycja. Centroprawicowa koalicja fatalnie rozegrała podatkową batalię i na własne życzenie uczyniła prezydenta ostateczną wyrocznią. To ona jednak od momentu przejęcia steru władzy prowadzi gorączkowy wyścig z czasem i uciekającym do przodu światem wysoko rozwiniętej gospodarki. Opozycyjna lewica przeciwstawia gorączce reform własną filozofię. Można by ją określić południowoamerykańskim pojęciem mańana - "jutro", "później", "wolniej". Stosowanie tej filozofii było widoczne w latach rządów SLD-PSL. Wprowadzać reformę? Tak, ale najpierw trzeba ją omówić, przetestować, wyważyć, skonsultować, zweryfikować, obliczyć itd., itp. Aż cztery lata miną. Nie drażnić społeczeństwa z natury konserwatywnego i nie lubiącego zmian, dryfować tak długo, jak się da i w spokoju rozbudowywać kadry oraz wpływy - do tego sprowadzał się pomysł na rządzenie kolejnych ekip tworzonych przez SLD i PSL. Wykorzystywać niezadowolenie społeczeństwa z powodu reform do zdobywania poparcia wyborczego i głoszenie, że się jest z ubogimi - to z kolei pomysł SLD i PSL na czas przebywania w opozycji. Oraz pomysł na sprawowanie urzędu prezydenta przez Aleksandra Kwaśniewskiego.
Wygrywa Aleksander Kwaśniewski, przegrywa prezydent wszystkich Polaków. Były lider SLD cieszy się przytłaczającą przewagą w sondażach opinii społecznej. Prezydent potrafi głosić słuszne tezy. "Należy oczekiwać od rządu, iż będzie prowadził politykę proeksportową i będzie tworzył niezbędne instrumenty do rozwoju eksportu", a "siła polityczna państwa zależy nie tylko od jego wojska, elit i dobrego wizerunku, ale przede wszystkim od jego możliwości gospodarczych" - mówił Aleksander Kwaśniewski na drugi dzień po tym, gdy zgłosił weto wobec ustawy porządkującej finansowy krwiobieg państwa. Swoją decyzją ostatecznie udowadnia, że jest nadal człowiekiem SLD. Uwidaczniały to również poprzednie próby torpedowania zmian, zwłaszcza dotyczących reformy terytorialnej czy utworzenia Instytutu Pamięci Narodowej. Teraz Kwaśniewski przebrał się w togę obrońców demokracji, wskazując na - jego zdaniem - naganny tryb przeforsowania przez koalicję ustaw podatkowych. Ani słowem - choć przecież, nawet uzasadniając zgłoszenie weta, mógł to uczynić - nie napomknął o stosowanych przez Macieja Manickiego, posła SLD, praktykach, które były oczywistym nadużyciem procedur demokratycznych. W dodatku Kwaśniewski demokrata przedstawił się, uzasadniając weto, jako strażnik konstytucji, choć na straży przestrzegania ustawy zasadniczej stoi Trybunał Konstytucyjny, a nie organ wykonawczy, jakim jest urząd prezydenta. Powołał się też na potrzebę "sprawiedliwego rozkładania ciężarów", faktycznie zmniejszając szanse na poprawienie bytu wszystkim obywatelom. Ostatecznie stanął po stronie tych, którzy, owszem, mówią "kapitalizm - tak!", ale zaraz potem dodają: "kapitaliści - nie!".
Więcej możesz przeczytać w 49/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.