Ministerstwo obrony budżetu

Ministerstwo obrony budżetu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak wysoki haracz powinni płacić podatnicy?
Ostatnio o finansach państwa mówi się, używając terminologii wojskowej. Ministerstwo Finansów zaciekle się broni, atakują zaś górnicy, rolnicy, pracownicy zbrojeniówki i budżetówki. Według niektórych ekonomistów, resort finansów już przegrał, tylko ukrywa swoją porażkę. - Linii frontu, czyli wysokości deficytu budżetowego ustalonego na ten rok, nie da się już obronić. Znacznie lepiej ustanowić nową granicę, niż przedłużać walki - uważa Wojciech Misiąg z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. - Prawdopodobnie do nowelizacji budżetu nie dojdzie, ale wzrośnie zadłużenie całej sfery budżetowej, zwiększy się szacowane na około miliarda złotych zadłużenie kas chorych, ZUS, agencji rządowych, funduszy specjalnych, samorządów - stwierdza Bogusław Grabowski z Rady Polityki Pieniężnej. Wicepremier Leszek Balcerowicz niezmiennie powtarza: "Nowelizacji ustawy budżetowej w tym roku nie będzie".

W lipcu poziom deficytu budżetowego był niemal taki, jaki zaplanowano na cały rok. Ministerstwo Finansów stara się prowadzić misterną grę. Rygoryzm finansowy zapewne zakończyłby się masowymi protestami i upadkiem prawicowego rządu jeszcze przed końcem parlamentarnej kadencji. Z drugiej strony, "poluzowanie" i zwiększenie deficytu spowodowałoby spadek wiarygodności Polski oraz koniec marzeń o napływie inwestycyjnego kapitału. Do tej pory między rygoryzmem a "luzowaniem" udawało się utrzymać równowagę. Kosztowne dotacje do nierentownych PRL-owskich dinozaurów i do rolnictwa były haraczem płaconym na rzecz utrzymania pokoju społecznego. Narastają jednak wątpliwości, czy cena za pokój nie staje się zbyt wysoka, czy ogół obywateli aż do tego stopnia musi uszczuplać swe portfele na rzecz kilku silnych grup zawodowych. - Nie dostrzegam rezerw w budżecie, musi nastąpić ograniczenie żądań - uważa prof. Cezary Józefiak, prezydent Centrum im. Adama Smitha. Wydatki związane z wprowadzaniem reform, według ministra finansów, kosztowały budżet ok. 8,3 mld zł. Nie planowane wyniosły 1,35 mld zł; przeznaczone były między innymi na interwencyjny skup żywca wieprzowego przez Agencję Rynku Rolnego (270 mln zł, podczas gdy planowano jedynie 130 mln). Dopłaty do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych przekroczyły 1,2 mld zł, gdyż ściągalność składek okazała się znacznie mniejsza, niż przewidywano, a zasiłki chorobowe znacznie wyższe. Nie wiadomo jeszcze, kto zapłaci za odsetki od kredytu zaciągniętego przez ZUS na wypłatę emerytur. Najprostszym sposobem uzyskania dodatkowych wpływów okazała się, jak zwykle, podwyżka akcyzy. 1 sierpnia po raz czwarty w tym roku zwiększono o 10 proc. podatek od paliw, choć wcześniej planowano jedynie podwyżkę pięcioprocentową, w dodatku o miesiąc później. W ten sposób pokrywane są dramatyczne straty w górnictwie, które w tym roku będą prawdopodobnie dwukrotnie wyższe niż zakładano i przekroczą trzy miliardy złotych! Od 1 lipca objęto akcyzą także olej opałowy i naftę. Tylko z tytułu tych dwóch podwyżek wpływy do budżetu mają wzrosnąć o 450 mln zł. Polska Izba Paliw Płynnych domaga się jednak likwidacji akcyzy za olej opałowy i naftę, grożąc skierowaniem sprawy do Trybunału Konstytucyjnego. Przeciwko decyzji kolegi z rządu zaprotestował także Janusz Steinhoff, minister gospodarki. Jego zdaniem, ze względów ekologicznych olej napędowy powinien być preferowanym nośnikiem energii. Z kolei Krajowa Rada Przetwórstwa Spirytusu chce zablokować zapowiadany czteroipółprocentowy wzrost akcyzy na alkohol. Ministerstwo Finansów nie zamierza ulec presji, choć ma też świadomość, że podnoszenie akcyzy ma negatywne strony. Droga benzyna wpływa na wzrost cen usług i towarów, a podniesienie podatków na alkohol i papierosy szybciej zwiększa nielegalny import niż wpływy do budżetu. Wielu ekonomistów uważa, że resort finansów nie jest bez winy. - Budżet przygotowywano w euforii wzrostu gospodarczego i wdrażania reform. Słowa krytyki przyjmowane były z agresją - wspomina Misiąg. Zdaniem Bogusława Grabowskiego, popełniono błędy nie w założeniach makroekonomicznych, ale w szacunkach wysokości wypłat na przykład dla Fundu- szu Ubezpieczeń Społecznych czy ściągalności podatków. - Znacznie uczciwsza byłaby nowelizacja źle przygotowanego budżetu. Nie wiem, skąd Ministerstwo Finansów czerpało swój optymizm co do wysokości deficytu - mówi prof. Zdzisław Sadowski, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Waldemar Kuczyński, główny doradca premiera ds. gospodarczych, podkreśla, że nie należy do osób, które lekceważą wysokość deficytu budżetowego, ale uważa, że przez rok czy dwa, w okresie wdrażania reformy, można było nie zmniejszać deficytu. - To nie zlikwidowałoby co prawda problemu, ale nie byłoby tego gadania - dodaje. - Sytuacja jest poważna, lecz nie należy tragizować i siać paniki - ocenia z kolei prof. Andrzej Wernik, dyrektor Instytutu Finansów w Wyższej Szkole Ubezpieczeń i Bankowości w Warszawie. Przypomina, że jeszcze nie zakończono prac nad budżetem, gdy już mówiono o potrzebie jego nowelizacji. Ministerstwo Finansów uspokaja, że zawsze największe wydatki są na początku roku. Potem wpływów jest znacznie więcej niż wydatków. - Od dziesięciu lat, z wyjątkiem roku ubiegłego, tak było. Tylko w poprzednich latach wydatki były bardziej dopasowane, ponieważ wszystko działo się wewnątrz sfery budżetowej - uspokaja Halina Wasilewska-Trenker, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów. Resort finansów podkreśla, że także sposób księgowania, uiszczanie wielu opłat z wyprzedzeniem, powoduje, iż nieobeznani z tajnikami księgowości odbierają jako dramatyczną sytuację, która tak naprawdę nie powinna budzić niepokoju. - Dwa lata temu w połowie roku deficyt budżetowy wynosił 97 proc. zaplanowanej kwoty, a w końcu roku okazało się, że jest niższy, niż zakładano - dodaje Wasilewska-Trenker. Franciszek Rozwadowski, szef misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Polsce, powiedział "Rzeczpospolitej", że trudną sytuację finansową budżetu spowodowało wolniejsze od spodziewanego ożywienie gospodarcze w Europie Zachodniej, która dla polskich producentów jest najważniejszym rynkiem. Nie bez znaczenia dla naszej gospodarki jest także kryzys w Rosji. Resort finansów liczy jednak, że w drugim półroczu koniunktura się poprawi, a wraz z nią wpływy podatkowe od firm. Wkrótce państwową kasę zasilą również wpływy z prywatyzacji banków i telekomunikacji. Poprawę dochodów bud- żetu powinien też przynieść grudzień, kiedy to pobierana jest podwójna zaliczka na podatek dochodowy od firm. Resort finansów dba także o to, aby pieniądze z publicznej kasy wypływały coraz mniejszym strumykiem. Na razie są to działania bardziej propagandowe niż przynoszące wymierne zyski, ale za kilkanaście miesięcy efekty mogą być widoczne. Między innymi utworzono "brygady Balcerowicza", czyli wywiad skarbowy, który pomaga odzyskać wyłudzone fundusze lub nie zapłacone podatki. Szacuje się, że tylko w pierwszym kwartale z tego tytułu nie wpłynęło do kasy państwa 720 mln zł. Wzmocniono także kontrolę wydawanych zwolnień lekarskich; zdaniem Balcerowicza, kosztują one budżet ok. 3 mln zł dziennie. Urzędnicy z resortu finansów starają się ukrócić poselską twórczość, która może się okazać kosztowna dla budżetu. Ostatnio na przykład posłowie AWS i SLD opowiedzieli się za skróceniem tygodnia pracy z 42 do 40 godzin. Z kolei związkowcy wszystkich opcji opowiadają się za podniesieniem płacy minimalnej. - Balcerowicz obawia się nowelizacji budżetu, aby nie uaktywnić wszystkich tych, którzy usiłują coś wyrwać z państwowej kiesy. Nigdy nie wiadomo, co koalicja rządowa zrobi własnemu rządowi - uważa Misiąg. - Nowelizacja ujawniłaby, że rząd nie mówi jednym głosem i konieczna jest poważna reorganizacja. Gdyby miało do niej dość, opowiadałbym się za wzmocnieniem tej części rządu, która pilnuje budżetowej dyscypliny - uważa prof. Józefiak. Prof. Wernik podkreśla, że budżetu należy bronić ze wszystkich sił, aby nie stracić dobrej opinii na Zachodzie. Z kolei Wojciech Misiąg zauważa, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy i inne międzynarodowe organizacje finansowe badają zadłużenie całego sektora publicznego, a nie tylko wysokość deficytu. Stąd braków w publicznej kasie i tak nie da się ukryć. - Niedoskonałość naszego prawa finansowego powoduje, że pewne sprawy można ukryć, ale skutkuje to zagmatwaniem, brakiem przejrzystości w finansach publicznych - uważa Grabowski. Ponadto, gdyby doszło do nowelizacji budżetu i powiększenia deficytu, Rada Polityki Pieniężnej zapewne podwyższyłaby stopy procentowe i państwo płaciłoby więcej za zaciągane kredyty. Deficyt znów by się zwiększył. Nowelizacja budżetu miałaby zapewne konsekwencje polityczne. - Niewątpliwie byłaby to porażka rządu. Osłabiłaby jego autorytet, a gabinet Buzka i tak ma słabe notowania - uważa Aleksander Hall. - Nie można lekceważyć deficytu budżetowego, ale znacznie bardziej niebezpieczne jest przekroczenie deficytu bilansu płatniczego i handlowego. Zrównoważenie bilansu oznaczałoby ucięcie importu o 8-10 mld dolarów rocznie. Można sobie wyobrazić, co by się wówczas działo. Ceny natychmiast by poszybowały, a luka towarowa byłaby ogromna - zauważa prof. Wacław Wilczyński. Minister Wasilewska-Trenker przypomina, że nasze budżety będą - jeśli idzie o relację poziomu deficytu do PKB - coraz szczuplejsze. Takie są wymogi międzynarodowych organizacji, od których dobrej opinii zależy napływ zagranicznego kapitału. - "Luźny, wygodny" budżet oznaczałby podwyższenie podatków i zgodę na szarą strefę albo podwyższenie stóp procentowych, czyli niszczenie kredytu - dodaje. Na razie oblegane i atakowane Ministerstwo Finansów sięga do ostatnich rezerw i liczy, że w następnych miesiącach odzyska pole walki. 

Więcej możesz przeczytać w 33/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.