Szelest biznesu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Język polski nie ma ładnej melodii i szeleści
Przy każdym słowie łatwo pomylić końcówkę. Żmudne ćwiczenia są więc niezbędne. Ponadto Polacy, nie przyzwyczajeni do obcego akcentu, dziesięć razy dopytują się, o co chodzi. Mimo to coraz więcej szefów dużych zachodnich firm zadaje sobie trud nauczenia się naszego języka. Od razu zyskują sympatię oraz zaufanie pracowników.

Łatwiej jest jednemu Włochowi nauczyć się polskiego niż zmusić do nauki włoskiego 40 mln Polaków - uśmiecha się Alberto Corteze z Bacardi Martini Polska. On opanował nasz język, aby polepszyć kontakt z zatrudnionymi w firmie Polakami. - Mówienie po polsku wzbudza szacunek - zauważa. Od pięciu lat mieszka w Warszawie. Wprawdzie wielu jego polskich pracowników włada angielskim, a niektórzy włoskim, w kontaktach służbowych woli jednak używać naszego języka. - Robię w ich stronę krok. To pomaga w sporach i sporządzaniu umów - mówi Corteze. Jeśli ktoś zadaje sobie trud mówienia w naszym języku, my decydujemy się na ustępstwa. Także w negocjacjach.
Francuz Emanuel Grenier, dyrektor firmy LTP - Logistyka Transport Polska, w naszym kraju jest od czterech lat. Przez pierwszy rok korzystał z pomocy tłumacza. Większość jego pracowników nie zna języków obcych. - To bardzo osłabiało mój kontakt z ludźmi. Zawsze byliśmy oddzieleni - barierę między nami tworzyła jedna dodatkowa osoba, tłumacz - twierdzi. Coraz bardziej zdeterminowany postanowił się w końcu nauczyć polskiego. Uczestniczył tylko w dwudziestu lekcjach. Resztę opanował sam. - Polski pomaga mi określać oczekiwania, wydawać polecenia. Łatwiej mogę dziś trafić do ludzi - przyznaje. I nie chodzi wyłącznie o siłę przekazu, ale również o precyzję informacji o danych technicznych. - Im szybciej szef nauczy się języka pracowników, tym lepiej dla niego - twierdzi Grenier.
Znajomość polskiego utożsamiana jest niekiedy ze znajomością naszego kraju. - Pierwsze pytanie brzmi: jak długo tu jesteś? Tym samym pytający sprawdza, ile mogę wiedzieć na temat Polski i obowiązującego w niej prawa - mówi Steven Wood, partner polsko-brytyjskiej firmy prawniczej TGC. - Podobnie jest ze znajomością języka. Często uważa się, że im lepiej ktoś mówi, tym lepiej zna polskie realia. Gdy ktoś nie potrafi powiedzieć ani słowa, ludzie traktują go jak ignoranta - mówi Wood. Dlatego szkoli swój język. Przez sześć lat pracy w Warszawie wziął jednak - z braku czasu - tylko kilka lekcji. Języka nauczył się w pracy. - Często udaję lepszego niż jestem. Mówię to, co chcę i wiem, jak to powiedzieć. Niekiedy zbywam milczeniem pytania, na które nie umiem poprawnie odpowiedzieć - śmieje się Wood. Rozumie prawie wszystko. Czasami to jednak zataja. Jeśli nie zdradził się wcześniej przed klientem, podczas negocjacji udaje, że nie rozumie uwag wymienianych między Polakami po przeciwnej stronie stołu. - To niezwykłe, co ludzie mogą do siebie mówić podczas spotkań! Personalne komentarze to drobiazg - mówi Wood. Według niego, Polacy bardziej szanują obcokrajowców, którzy sami nauczyli się polskiego, nie mając tu rodzinnych korzeni, niż tych, których przodkowie pochodzili z naszego kraju. - W moim wypadku każde słowo wypowiedziane w waszym języku działa na moją korzyść - zauważa.


Coraz więcej obcokrajowców pracujących w Polsce uczy się naszego języka

Coraz częściej duże firmy fundują cudzoziemcom naukę polskiego. - Gdy oni go znają, a przynajmniej starają się go nauczyć, relacje między polskimi a zagranicznymi pracownikami są zdecydowanie lepsze - uważa Artur Smejlis z firmy doradztwa personalnego Take It. - Jeżeli szef opanował polski, niewątpliwie jest to ukłon w stronę zatrudnionych w firmie osób. Jest to sygnał, że dąży się do partnerstwa i próbuje się zrozumieć ten kraj - mówi Smejlis.
Wielu uważa, że nauka polskiego to marnowanie czasu. Losy pracowników międzynarodowych koncernów zmieniają się przecież z dnia na dzień. W każdej chwili mogą zostać wysłani do kraju, gdzie nasz język okaże się niepotrzebny. - Cudzoziemiec, który nie mówi po polsku, a na własną rękę szuka tu atrakcyjnego zatrudnienia, nie ma właściwie szans - ostrzega Smejlis. Sylvie Robert przyjechała do Polski przed niecałym rokiem. Już we Francji uczyła się naszego języka - z książek. - Bez znajomości polskiego praca z naszymi klientami byłaby utrudniona lub wręcz niemożliwa - mówi Robert z firmy konsultingowej Deloitte & Touche. - W Polsce dużo się teraz dzieje. Tu warto po prostu być - tłumaczy. Praca po polsku jest dla Sylvie wyzwaniem i choć naraża na większe stresy, daje jej większą satysfakcję.
Cudzoziemiec nie znający naszego języka niezbyt dobrze czuje się także poza miejscem pracy. - Przez pierwsze tygodnie nie mogłem zamówić taksówki czy pizzy. Gdy składałem zamówienie po angielsku, po prostu odkładano słuchawkę - wspomina Enrico Buscema, Włoch, dyrektor ds. marketingu w Ideapiu. Włada sześcioma językami. Ţaden nie był dla niego tak trudny jak nasz. Najbardziej denerwuje go "kolonialne" podejście ludzi z Zachodu do Polski. - Wielu cudzoziemcom wydaje się, że to oni będą narzucać reguły gry. Nie liczą się z doświadczeniem mieszkańców waszego kraju, z ich kulturą, tradycją. Włosi często uważają, że Polska jest wyjątkowo zacofanym państwem, gdzie kilka lat temu zakładano semafory. Znajomość polskiego pomaga kierować ludźmi. Czują się wtedy mniej kolonizowani - tłumaczy. Gdy na początku pobytu w Polsce mówił w pracy po angielsku, czuł się izolowany. Nie rozumiał na przykład polskich dowcipów.
Edward Till, Brytyjczyk pracujący w Citibanku, przyjechał do Warszawy pięć lat temu zaraz po studiach. Zajmuje się zagranicznymi operacjami finansowymi. W Warszawie nie ma nawet trzydziestu specjalistów w tej dziedzinie, a w Londynie jest ich kilka, a może kilkanaście razy więcej. - W Anglii nie miałbym szans na tak szybki awans. Tu zajmuję się tym, co w mojej ojczyźnie mógłbym robić za pięć lat - tłumaczy decyzję o przyjeździe do Polski. - To nieprawda, że w trudnych momentach łatwiej mówić we własnym języku - twierdzi. - Znajomość polskiego ośmiela, dodaje pewności siebie, pomaga w pracy. Gdy ktoś mówi w obcym języku, nakłada maskę, nie do końca jest sobą, być może dlatego, że stanowi to dla niego rodzaj ograniczenia. Może tylko w jeden sposób coś powiedzieć - mówi Till.
Nawet na tle Polaków Edward Till wypada nieźle. Jest jednym z niewielu pracowników banku używających wyłącznie polskiej terminologii. Mówi "akredytywa" zamiast powszechnie stosowanego "el si" (letter of credit), "segregator" zamiast file. Od czasu do czasu "kurzy" go jakaś liczba, która nie zgadza się z wyliczeniami. Kiedyś nawet obiecywał klientom wymiary koleżanek zamiast namiarów na nie. Firma od początku opłacała mu lekcje języka. Teraz Edward pracuje nad akcentem i czyta "Dziady" Adama Mickiewicza. - Bardzo ciekawe - rekomenduje innym. Nie wyobraża sobie, że można mieszkać przez dłuższy czas w jakimś kraju i nie opanować jego języka. - Po prostu jest to niewygodne i udaje się wyłącznie tym, którzy kursują między Bristolem a Marriottem - mówi.
- Polski jest nieznany. Niewielu ludzi na świecie mówi w tym języku. Dla wielu brzmi on obco. Stąd bierze się przekonanie, że jest wyjątkowo trudny - przypomina dr Anna Masłowska ze szkoły języka polskiego Academia Polonica. Według niej, nie ma trudnych języków, są wyłącznie źli nauczyciele. Aby zachęcić do nauki, na pierwszych lekcjach wyjaśnia pochodzenie polskiego. Przekonuje, że nie może być on szczególnie trudny, jeśli jest językiem indoeuropejskim. W dodatku dzięki nauce języka z innej perspektywy spogląda się na Polskę. - Gdy w pracy cudzoziemcy zaczynają mówić po polsku, inni stają się bardziej otwarci, poprawia się atmosfera - zauważa Masłowska.
Czy dyrektor nie musi się już obawiać, że to na jego temat wymieniają uwagi osoby zatrudnione w firmie? - Nie. Wszędzie się szefów obgaduje. Teraz muszą to jednak robić cicho - śmieje się Enrico Buscema.

Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.