Bitwa warszawska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Potrzebny jest drugi cud nad Wisłą
Grupa "Miśka" walczy z grupą "śrubokrętów". Korzysta na tym "czerwona frakcja", a przede wszystkim "grupa Piskorza", która przejęła władzę i nie zamierza jej oddać. "Dowódcy" przyglądają się walkom z pobłażaniem, a ponad ośmiuset "legionistów" jest gotowych wiele zrobić dla żołdu - tak pół żartem, pół serio można przedstawić polityczny plan bitwy o Warszawę.


Mieszczańska Europa
Berlin jest nie tylko stolicą Niemiec, lecz także krajem związkowym. Ma swój parlament - Izbę Deputowanych wybieraną co cztery lata. Zasiada w niej 206 posłów. Sam Senat, czyli rząd Berlina, tworzą nadburmistrz oraz dziesięciu senatorów.
Kopenhaga jest zarazem gminą i województwem. Zarządza nią wybierany raz na cztery lata 55-osobowy parlament miejski, czyli Przedstawicielstwo Obywatelskie. Z tego grona zostaje wyłoniony magistrat z nadburmistrzem i sześcioma burmistrzami.
Londyn nie ma jednego zarządu. Przed 13 laty ustawa o samorządzie lokalnym, forsowana przez Margaret Thatcher, zlikwidowała Radę Wielkiego Londynu za zbyt lewicowe poglądy. Od tego czasu Londyn składa się z 32 dzielnic-gmin, które mają własnych burmistrzów i odrębne samorządy. Ten stan spowodował zatrzymanie inwestycji ogólnomiejskich. Dlatego w referendum londyńczycy opowiedzieli się za utworzeniem urzędu głowy miasta i zgromadzenia.
Paryż to jednocześnie gmina składającą się z 20 dzielnic i jeden z 95 departamentów, na które podzielona jest Francja. Miastem rządzi 163-osobowa Rada Paryża. Wybiera ona mera stolicy (jest on przewodniczącym rady) i jego 18 zastępców. Paryżanie wybierają także 354 radnych z 20 dzielnic, z których każda ma swojego mera. Ponieważ Paryż jest również departamentem, ma swojego prefekta (odpowiednik wojewody).
Rzym - w jego radzie gminnej zasiada 60 radnych. Burmistrza wyłania się w wyborach bezpośrednich, podobnie jak we wszystkich gminach powyżej 15 tys. mieszkańców. Rola rady jest niewielka. Nie ma prawa odwołać burmistrza, ani powołanych przez niego kierowników wydziałów - 16 asesorów. (PB, JP, PM)



Grupę "Miśka", czyli "partyjnych", tworzą niektórzy działacze i radni Akcji Wyborczej Solidarność: politycy Ruchu Społecznego AWS, Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, Ruchu Stu i część Porozumienia Centrum. Swoją nazwę grupa zawdzięcza przydomkowi Janusza Tomaszewskiego, byłego wicepremiera i jej patrona politycznego. Liderem grupy jest Andrzej Smirnow, obecnie szef mazowieckiego RS AWS, dawniej działacz NSZZ "Solidarność". "Partyjni" konkurują z innymi działaczami AWS - "śrubokrętami" zwanymi też "związkowcami". Konkurencja zaczęła się od osobistych animozji Andrzeja Smirnowa i Macieja Jankowskiego, lidera "związkowców". Spór narastał podczas układania list wyborczych i dyskusji o kandydacie na prezydenta stolicy, w rezultacie zaowocował wejściem "partyjnych" w układ z UW i SLD oraz powołaniem Pawła Piskorskiego na prezydenta Warszawy. - Innej możliwości nie było. Prezydenta wyłaniała większość dwóch trzecich rady gminy Centrum i bez SLD takiej większości nie dało się zebrać - tłumaczy Paweł Poncyliusz, radny AWS i działacz Ruchu Stu. Już wtedy dwie konkurencyjne grupy akcji podjęły wyścig, która pierwsza dogada się z UW i SLD w wyborze prezydenta. Zwyciężyli "partyjni" z AWS. Niedawno Trybunał Konstytucyjny orzekł, że nie można łączyć stanowiska prezydenta stolicy z funkcją burmistrza gminy Centrum. Zgodnie z umową koalicyjną, Piskorski miałby oddać fotel prezydenta. - Powiedział publicznie, że umów dotrzymuje, i akcja liczy, że tak będzie - mówi Piotr Wójcik, poseł AWS. Głównym kandydatem "partyjnych" na urząd prezydenta pozostaje Andrzej Smirnow, lecz jego szanse nie są duże. Uchodzi za polityka konfliktowego, pozbawionego charyzmy, działającego w ciszy gabinetów. Z ankiety przeprowadzonej w Warszawie przez Pracownię Badań Społecznych na zamówienie "Rzeczpospolitej" wynika, że tylko 3 proc. mieszkańców stolicy chciałoby go widzieć jako prezydenta. Notowania pozostałych kandydatów tej grupy są jeszcze gorsze: Andrzeja Szklarskiego (obecnie zastępcy prezydenta w gminie Warszawa Centrum) na fotelu prezydenckim widziałby 1 proc. warszawiaków, a Wójcika... 0 proc.

Grupa "śrubokrętów", czyli "związkowców", skupiona jest wokół Macieja Jankowskiego, byłego szefa mazowieckiej "Solidarności", związkowego trybuna, charyzmatycznego i zarazem kontrowersyjnego. Jemu, robotnikowi, zawdzięcza swoją nazwę. Grupę współtworzy oprócz "Solidarności" warszawski oddział Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego oraz niedawno powstałe Porozumienie Polskich Chrześcijańskich Demokratów. Kilka miesięcy temu Jankowski był jednym z kandydatów na prezydenta Warszawy. Dziś utrzymuje, że o to stanowisko nie będzie się ubiegał i że "zgodnie ze społecznym odbiorem, Piskorski powinien być prezydentem do końca kadencji". W kuluarach mówi się, że Jankowski chce wrócić do działalności związkowej. Wówczas walczyłby z Marianem Krzaklewskim o przewodnictwo w "Solidarności". Jeśli więc "związkowcy" wystawią swego kandydata na fotel prezydenta Warszawy, będzie to polityk z drugiego rzędu. Wymieniani są wiceprezydent miasta Olgierd Dziekoński oraz Marek Andruk, zastępca dyrektora dzielnicy Wola. - Lepiej złamać umowę koalicyjną, niż skazywać Warszawę na większy bałagan - mówi Jankowski i twierdzi, że należy się porozumieć z UW i Piskorskim.

Grupa Piskorza, czyli "unijna", wyrosła na główną siłę rozgrywającą w mieście i z tej pozycji nie zamierza rezygnować. Dlaczego więc jej lider Paweł Piskorski, polityk o wielkich ambicjach, przyjął posadę "na chwilę"? Istniała szansa, że Trybunał Konstytucyjny, do którego prezydent Aleksander Kwaśniewski odesłał nowelizację, uzna ją za niezgodną z ustawą zasadniczą, ponieważ zmieniała reguły gry w czasie trwającej kadencji. Wtedy Piskorski sprawowałby swój urząd być może nawet do 2002 r. Po drugie - aby pokazać, że jest politykiem nietuzinkowym. Nie boi się trudnych i niepopularnych decyzji (wprowadził parkometry, wyrzucił ulicznych kupców z głównych ulic), domaga się dla Warszawy przywilejów przynależnych stolicy (kontrakt dla Warszawy). Dziś połowa warszawiaków właśnie Piskorskiego chce obrać na swojego prezydenta, ale umowa koalicyjna to wyklucza. Andrzej Machowski, rzecznik Piskorskiego, stwierdza, że "umowa koalicyjna zakładała rozdzielenie funkcji prezydenta miasta i burmistrza, co się stało, oraz likwidację powiatu warszawskiego, co się nie stało". Tak więc - zdaniem Machowskiego - nie wszystkie warunki zostały spełnione, by przystąpić do realizacji porozumienia. Z kolei unijny wiceprezydent Warszawy Wojciech Kozak pytał listownie Mariana Krzaklewskiego, czy umowa koalicyjna nadal obowiązuje, skoro podpisał ją Janusz Tomaszewski, który już nie jest liderem RS AWS. Wyszukiwanie takich kruczków to jedynie preludium do wielkiej gry, jaką zapewne podejmie Paweł Piskorski w obronie swej prezydentury. Może zmontować przychylną sobie ponadpartyjną koalicję w radzie Warszawy, która bez oglądania się na polityczne centrale wybierze go ponownie. Jest jednak mało prawdopodobne, by Piskorski zagrał va banque. Nie jest bowiem jasne, czy unia będzie walczyć o fotel dla Piskorskiego. - Władze krajowe unii nie otrzymały sygnału od mazowieckiej Unii Wolności, której przewodniczy Piskorski, by postawić w negocjacjach z AWS sprawę utrzymania jego stanowiska - zaznacza Mirosław Czech, sekretarz generalny UW. - Nie jestem ideowo bliski Piskorskiemu, ale uważam, że trzeba go wspierać, bo robi dobrą robotę i ma jakąś wizję - stwierdza z kolei Jerzy Wierchowicz, przewodniczący Klubu Parlamentarnego UW. W wypadku braku porozumienia między AWS i UW, Piskorski ma szansę na utrzymanie stanowiska. Jeśli nie udałoby się wyłonić nowych władz miasta, premier musiałby powołać zarząd komisaryczny (prawdopodobnie z Piskorskim na czele) i w końcu ogłosić przedterminowe wybory w Warszawie. Ten scenariusz odpowiadałby tak naprawdę tylko SLD. Już wiosną Leszek Miller, lider sojuszu, mówił, że wybory w Warszawie byłyby wielkim sprawdzianem nastrojów po osiemnastu miesiącach rządów gabinetu Jerzego Buzka. Propozycję przyspieszonych wyborów działacze akcji nazywają politycznym awanturnictwem. - Przez cztery lata mieli komfortową sytuację i nie zrobili nic, a teraz domagają się przyspieszonych wyborów - denerwują się politycy akcji.

"Czerwona frakcja" ma w obecnym zarządzie miasta i gminy Centrum tylko 17 proc. mandatów. Przed pozostaniem bez stanowisk i w opozycji uratował SLD konflikt w AWS oraz stworzenie koalicji z częścią akcji i Unią Wolności. Poparcie SLD miało swoją wymierną cenę - do każdego zarządu został dołączony przedstawiciel SLD. Sojusz zyskał niespodziewanych popleczników. - Jestem przeciwny wyrzucaniu ludzi z władz Warszawy tylko dlatego, że są z SLD - mówi Maciej Jankowski. Gdyby wybory odbyły się dziś, zgodnie z wynikami sondaży, zwycięzcą byłby sojusz, co dawałoby możliwość powtórzenia koalicji z ubiegłej kadencji, czyli SLD-UW. - Trzeba zmienić ustawę warszawską i uprościć strukturę miasta. Nie wolno tego jednak robić w trakcie kadencji. Dlatego sojusz opowiada się za przyspieszonymi wyborami samorządowymi w Warszawie - tłumaczy Jan Wieteska, lider stołecznego SLD. - Nie po to Piskorski naraził się całej swojej partii, proponując wspólną listę wyborczą z AWS, żeby rządzić znowu z komunistami. Jeśli kiedyś zechce wystartować w wyborach na prezydenta Polski, musi już teraz budować zaplecze. SLD raczej tym zapleczem nie będzie - konstatuje polityk akcji.

"Dowódcy" nie są sentymentalnie związani ze stolicą. W kompletowaniu jej władz brali jednak udział liderzy liczących się sił politycznych, a Marian Krzaklewski z całą powagą zastosował i w tym wypadku swoje słynne "parytety", które miały być zakotwiczone w "modułach programowych". - Niestety, próba porządkowania ogólnopolskich struktur AWS, w których decyzje podejmują już tylko cztery partie i związek, nie została przeniesiona na niższe szczeble. W tej sytuacji każdy jest w stanie rozgrywać rozdrobnioną wewnętrznie warszawską AWS - uważa Bronisław Komorowski, poseł AWS, polityk SKL. Od lat Warszawa jest więc miejscem politycznego poligonu.

"Legionistów" i pułków jest z wyborów na wybory coraz więcej. W tej kadencji stolica doczekała 800 radnych (w Krakowie jest 75, a rada miasta jest jednocześnie radą powiatu grodzkiego) i kilku tysięcy pracowników pięciu (dla mieszkańców gminy Centrum) szczebli samorządu terytorialnego, którzy - podobnie jak jednostki samorządu - powielają swe zadania za duże pieniądze. Tak zwana mała nowelizacja ustawy warszawskiej nie poprawi tej sytuacji. Prezydent będzie miał władzę, ale kasa pozostanie w rękach burmistrza gminy Centrum. Jeśli na stanowiskach tych będą zasiadali zwalczający się panowie, nastąpi całkowity paraliż. W Sejmie trwają prace nad nową ustawą warszawską. Nic nie wskazuje jednak, by zakończyły się kompromisem. Zamiast skorzystać z rozlicznych wzorów organizacyjnych, których dostarczają wielkie zachodnie metropolie, nadal trwa mozolne i coraz bardziej kosztowne "odkrywanie Ameryki". Tak jakby chciano wymyślić zupełnie nowy patent na zarządzanie wielkim miastem. Albo tak jakby samo szukanie patentu było bardzo opłacalne. Jednakże groźba paraliżu organizacyjnego - wynikająca z mnożenia samorządowych szczebli, rad, stanowisk, zarządów, urzędów i przenikania się ich kompetencji - może postawić polityków w sytuacji dentysty, który musi sam sobie usunąć ząb. I to bez znieczulenia. 
Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.