Za chlebem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pół miliona Polaków przeprowadziło się w ubiegłym roku w poszukiwaniu atrakcyjnej pracy i lepszego życia
Chyba najgorsza jest pierwsza przeprowadzka - mówi Krzysztof Tur, pracujący w kancelarii radcy prawnego w Poznaniu. Przyjechał nad Wartę ze Szczecina dwa lata temu po studiach prawniczych. - Miałem kilka ofert pracy, ale pierwsza naprawdę atrakcyjna przyszła z Poznania. To było wyzwanie. Nie zastanawiałem się długo. Następnego dnia o 6. 00 siedziałem już w pociągu - wspomina. Potrzebował kilku miesięcy, by się zaadaptować w nowym miejscu. - Staram się nie patrzeć wstecz, nie myśleć, co tracę, ale co mogę zyskać - podkreśla.
Po raz pierwszy od jedenastu lat wzrosła mobilność Polaków. Według przygotowywanego do druku "Rocznika demograficznego 2000", w zeszłym roku miejsce zamieszkania zmieniło prawie pół miliona osób, o kilka tysięcy więcej niż w 1998 r. Główny powód przeprowadzek to praca - migrujemy za chlebem. - Polskie społeczeństwo jest coraz bardziej elastyczne. W poszukiwaniu zatrudnienia ludzie są gotowi zrobić coraz więcej, także przenieść się do innego miasta, co jeszcze do niedawna należało do rzadkości - uważa Michał Rabikowski z Krajowego Urzędu Pracy. - Uciekamy z rejonów rolniczych. Przyciągają nas tereny lepiej rozwinięte, gdzie łatwiej znaleźć pracę - dodaje prof. Eugeniusz Zdrojewski z Politechniki Koszalińskiej, od wielu lat badający zjawisko migracji w Polsce.
Oczywiście daleko nam jeszcze do boomu przesiedleniowego, jaki Polska przeżyła w latach 70. - rocznie miejsce stałego zamieszkania zmieniało wówczas 800-900 tys. osób. Ale nie zapominajmy, że tamta migracja była zainicjowana i administracyjnie stymulowana przez władze peerelowskie.
- U nas w ogóle nie ma pracy. Wszyscy młodzi ludzie szukają jej w innych miastach - mówi Tomasz Brenda z Czerwińska w województwie mazowieckim. Po maturze zatrudnił się w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Przemysłu Rafineryjnego w Płocku jako pracownik fizyczny. Na razie wynajmuje mieszkanie. - Pracy się nie boję, chociaż ta jest wyjątkowo ciężka. Gdybym dostał ciekawą propozycję z innej miejscowości, z pewnością bym się przeniósł jeszcze raz - deklaruje. - Ciekawa praca jest dla mnie najważniejsza, miejsce zamieszkania to zaś sprawa drugoplanowa - mówi Magdalena Kurek z PricewaterhouseCoopers, która do Krakowa przeprowadziła się z rodzinnego Bytomia. - Na szczęście udało mi się ominąć najgorszy okres aklimatyzacji. Miałam mnóstwo wyjazdów służbowych i nie myślałam o niczym innym.
Według CBOS, gotowy do szybkiej zmiany miejsca zamieszkania jest co trzeci Polak. Choć deklaracje takie składają głównie robotnicy i bezrobotni (87 proc.), najczęściej przenoszą się ludzie dobrze wykształceni. Wyjątkowo mobilną grupą są osoby zatrudnione na najwyższych stanowiskach - menedżerowie, dyrektorzy generalni. - Dla nich praca zaspokajająca ambicje jest znacznie ważniejsza niż miejsce zamieszkania - uważa Olga Kowaluk z SMG/KRC Human Resources.
Ponad 40 proc. przesiedlających się to dwudziestokilkulatkowie. - Przeprowadzają się głównie osoby, które ukończyły co najmniej szkołę średnią, wzięły ślub i mają ambicję, by poprawić swą sytuację materialną - dodaje Paweł Bojko z Job Center. Migracja jest bardzo dobrym miernikiem rozwoju ekonomicznego każdego państwa. - Jeśli gospodarka się rozwija i powstają nowe miejsca pracy, ludzie, aby je zdobyć, jadą nawet na drugi kraniec kraju - mówi prof. Eugeniusz Zdrojewski. Magnesem przyciągającym pracowników jest przede wszystkim Warszawa. Andrzej Pawlak, dyrektor centrum personalizacji dokumentów w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, przez 20 lat pracował w Częstochowie: - Tam osiągnąłem już wszystko. Decyzja o przeniesieniu się do stolicy była kwestią czasu - wspomina. - Szczytem kariery w Krakowie było szefowanie w dziale kadr w największym hipermarkecie - mówi Marzena Mikołajska, koordynator działów personalnych w Géant Polska. W Warszawie koordynuje pracę działów personalnych i rekrutację na stanowiska kierownicze do kilkunastu hipermarketów w całej Polsce. Imigranci z innych miast powtarzają, że w stolicy można zrobić błyskotliwą karierę w wielu zachodnich firmach. W Warszawie zarejestrowanych jest ponad 20 tys. prywatnych przedsiębiorstw (w Poznaniu - 4 tys., we Wrocławiu i Krakowie - po 3 tys.). Mają tu swe siedziby największe agencje reklamowe, tu ulokowały się centrale polskich oddziałów wielkich korporacji i większość ogólnokrajowych mediów. Zarobki są średnio o jedną czwartą wyższe niż w innych dużych miastach. Ale i życie jest droższe. Wielu męczy hałas i korki. Marek Tarnowski, lublinianin, w Warszawie prezes Elite Polska, lubi powtarzać, że po przenosinach do stolicy przeżył szok komunikacyjny i wszędzie się spóźniał. Coraz więcej osób przyciągają też inne miasta: Białystok, Olsztyn, Rzeszów. - Stolica nie jest jedynym miejscem, gdzie można się rozwijać zawodowo - zapewnia Alina Stasiak, która po studiach zdecydowała przyjechać do Olsztyna. Znalazła tu pracę w dziale marketingu i planowania Telekomunikacji Polskiej. W Olsztynie, jej zdaniem, łatwiej się przebić. - W przyszłym roku będę miała własne mieszkanie, na które w Warszawie długo jeszcze nie byłoby mnie stać - dodaje.
Olsztyn jest atrakcyjny przede wszystkim dla poszukujących wygodnych, relatywnie niedrogich mieszkań. - Buduje się dużo i w atrakcyjnych miejscach. Nowe osiedla mają niewiele wspólnego z typowymi blokowiskami - zachwala prezydent miasta Janusz Cichoń. Opinię o wysokiej jakości życia w Olsztynie potwierdzają badania Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Miasto to uplasowało się na drugim miejscu, jeśli chodzi o sytuację mieszkaniową, możliwości kształcenia i ochronę zdrowia mieszkańców. Jest także jedynym ośrodkiem w regionie, gdzie można stosunkowo łatwo znaleźć pracę. W województwie warmińsko-mazurskim bezrobocie sięga 22 proc. W Olsztynie jest ponaddwukrotnie niższe.
W podobnej sytuacji jest Białystok. Przyjeżdżają tam bezrobotni z całego regionu. Marzena Olędzka, laborantka w Zakładach Mięsnych, przeniosła się do Białegostoku z oddalonego o 170 km Szczytna. Tam żyła z zasiłku. - Gdy się nie widzi perspektyw w swoim mieście, trzeba ich szukać gdzie indziej - mówi. Na początku problemy sprawiały jej prozaiczne sprawy - gdzie iść na zakupy, jak się poruszać po mieście. Ponieważ nie była zameldowana, miała problem z zarejestrowaniem się u lekarza, z wypożyczeniem książek z biblioteki. - Decyzja o przeprowadzce była odważna, ale słuszna. Nie zawahałabym się, gdybym miała jeszcze raz ją podjąć - mówi.
- Gdybym jeszcze rok, dwa lata popracował w szpitalu w Hrubieszowie, nigdy bym się już stamtąd nie ruszył. Nie miałem perspektyw, ale przyzwyczajenie - do ludzi, miejsc, układów - zrobiłoby swoje - przyznaje Ryszard Bielak, ortopeda dziecięcy, który dziewięć miesięcy temu przeprowadził się do Rzeszowa. Przez pół roku mieszkał w hotelu. Niedawno kupił na kredyt mieszkanie i dołączyła do niego żona (dermatolog) i dwójka dzieci. - Od początku należy się wciągnąć w wir pracy. Wtedy człowiek zapomina, że jest w obcym miejscu, gdzie nikogo nie zna. Nie wychodząc ze szpitala, poznałem mnóstwo osób - wspomina. Na zwiedzanie miasta nie miał jednak czasu. - To chyba przyjemne miasto. Ważne, że mogę się tu rozwijać zawodowo - mówi.
- Szefowie zwykle mają dobrą opinię o pracownikach przyjezdnych. Mają oni większą motywację do pracy i są do niej dobrze przygotowani. Nie żądają wygórowanych pensji - mówi Olga Kowaluk. Według niej, ludzie, którzy się przeprowadzają, są świadomi, że w nowym miejscu wszystko będzie zależeć od nich. Nie chcą zaprzepaścić swojej szansy.
Demografowie zauważają, że coraz więcej ludzi codziennie dojeżdża do pracy do innego miasta, często odległego nawet o ponad 100 km. Świadczą o tym choćby zatłoczone pociągi odjeżdżające po południu z Warszawy w kierunku Łodzi czy Skierniewic. Wciśnięcie się do nich w dzień powszedni graniczy z cudem. Kłopotliwość dojazdów często powoduje, że ludzie ci decydują się na wynajmowanie kawalerki, by mieszkać w stolicy przez pięć dni w tygodniu. Takie rozwiązanie wybierają zarówno menedżerowie dużych firm, jak i niewykwalifikowani robotnicy. Pierwszych przed stałym przemeldowaniem się wstrzymują głównie więzy rodzinne (szkoła, dzieci, praca żony), drugich pieniądze. - Nie mogą się przenieść do dużego miasta na stałe, bo nie mieliby gdzie mieszkać, a zarabiają zbyt mało, by kupić nowe mieszkanie - ocenia prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Pierwszą pracę znajduje się przeważnie w rodzinnym mieście lub w jego pobliżu. - Miejsce zamieszkania zmienia się stopniowo - mówi Paweł Bojko. - Z małego miasta jedzie się do trochę większego. Aby jednak dalej awansować, trzeba się przeprowadzić do jeszcze większego. Na końcu czeka Warszawa - uważa. Nie dla każdego jest ona jednak ziemią obiecaną. - Dostałem właśnie propozycję pracy w stolicy jako informatyk - mówi Wojciech Regeńczuk, absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracujący w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze. Nie jest jednak zadowolony z poszukiwań łowców głów. - Zależało mi na pracy w Holandii albo w Irlandii - wyjaśnia.
Ewentualne zmiany strukturalne na wsi i związany z nimi masowy napływ mieszkańców wsi do dużych miast mogą też w całkiem nieodległej przyszłości wywołać zjawisko, które nie ominęło praktycznie żadnego z krajów rozwijających się: powstawanie na obrzeżach aglomeracji slumsów.

Więcej możesz przeczytać w 40/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.