Życie na ŻYWO

Dodano:   /  Zmieniono: 
Reality shows sprawią, że Polacy staną się bardziej otwarci i przestaną się kryć z własnymi problemami. Ekran telewizora zaczyna spełniać funkcję kozetki w gabinecie psychoanalityka - już nie tylko bawimy się przed nim, nie tylko czerpiemy zeń wiedzę i informacje. Dzisiejsza telewizja zachęca nas, byśmy zajrzeli w głąb własnej duszy. Abyśmy przeanalizowali, jak postępujemy w stosunku do innych ludzi i jacy są inni w stosunku do nas.
 

Telewizja stała się zwierciadłem realnego życia; zwierciadłem, w którym z ochotą się przeglądamy. Za tą zmianą stoją reality shows ("Big Brother", "Dwa światy", "Girlscamp", "Temptation Island", "House of Love") oraz talk shows i wszystkie te programy, w których emocji się nie ukrywa, lecz je eksponuje.

Reality show, czyli lata 50.
Reality shows nie zostały wymyślone przez Holendrów, twórców pierwszej wersji "Big Brother". - One istniały zawsze - podpowiadają socjologowie. Tak jak zawsze człowiek podglądał swojego sąsiada - m.in. po to, by się uczyć na jego błędach. - W naszej naturze leży to, że chcemy zajrzeć za zamknięte drzwi i odkryć kolejne tabu. W wypadku reality shows granice są tym łatwiejsze do przekroczenia, że nie ponosi się przy tym żadnych kosztów ani odpowiedzialności - mówi Magdalena Małkiewicz-Borkowska, psycholog z Centrum Terapii i Edukacji Psychologicznej Mabor. W latach 50. amerykańska stacja telewizyjna umieściła w mieszkaniu pewnej rodziny kamery (członkowie rodziny zgłosili się na ochotnika). Po pewnym czasie okazało się, że obserwowani ludzie na poważne tematy rozmawiają z sobą wyłącznie tam, gdzie kamer nie ma, czyli w łazience i ubikacji. W końcu wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie wytrzymują presji obiektywów i uciekli z domu. Pomysłodawcy zrezygnowali wtedy z kontynuowania projektu.
W połowie lat 90. amerykański pomysł został tylko odgrzany i dopasowany do nowej medialnej rzeczywistości, oferującej widzom programy typu talk shows (w których kobiety i mężczyźni opowiadali o wszystkim: jak zdradzali, byli zdradzani, bili, pili i oddawali się za pieniądze), real TV w rodzaju amerykańskich "Cops" (emitowane na małym ekranie prawdziwe pościgi za bandytami), telenowele dokumentalne (wprowadzone przez BBC i emitowane w większości państw, w Polsce na przykład "Szpital Dzieciątka Jezus") czy przedstawienia w stylu prowadzonych przez Ophrah Winfrey. - W kulturze współczesnej istnieje tendencja do traktowania życia w sposób coraz bardziej przyrodniczy, "zwierzęcy". Bite są rekordy: wytrzymałości, seksualne, inne. Liczy się to, ile człowiek potrafi znieść. Widzieliśmy już programy przyrodnicze o życiu ptaków, lwów i słoni, a teraz przyszedł czas na programy o życiu ludzi - mówi Jacek Kurczewski, socjolog obyczajów. Reality shows to więc nie tyle nowa jakość, ile ponowne przekroczenie tej samej rzeki (tyle że w znacznie bardziej widowiskowy sposób).

Emocje na żywo, czyli koniec hipokryzji
Dwunastu bohaterów "Big Brother" (TVN) oraz dziesięciu bohaterów "Dwóch światów" (TV 4, Polsat, Polsat 2) będzie już wkrótce na żywo rozwiązywało problemy nie tylko swoje, ale nas wszystkich. Będą się kłócić, zdradzać, może bić, może "podkładać sobie świnie". A potem - pytani przez moderatora (a jednocześnie uczestnika programu) - publicznie będą się zastanawiać, dlaczego postąpili tak, a nie inaczej. Każdy z telewidzów zobaczy na ekranie sytuacje, które spotyka na co dzień, zetknie się z emocjami, które często starannie ukrywa nawet przed najbliższymi.
Telewizyjny "Agent" był pierwszym w Polsce reality show. Po raz pierwszy polscy telewidzowie mieli do czynienia z wszechobecnymi kamerami i tak dużą porcją emocji. W programie bohaterowie nie tylko skakali na bungee, grali w paintball i brali udział w biegu na orientację, ale także stawali przed dramatycznymi wyborami moralnymi: czy postąpić zgodnie z własnym interesem, czy wybrać dobro grupy? Poza tym płakali, śmiali się, obejmowali, kłócili i wspólnie zmierzali do celu. A z nimi widzowie. - Identyfikacja z bohaterami reality shows, a co za tym idzie - ich popularność, bierze się z podświadomego odnalezienia podobieństw między sytuacją, w której znaleźli się uczestnicy programu, a własnym życiem. Uczestnicy muszą współpracować, mimo że z sobą walczą. W szkole, firmie, rodzinie też musimy z sobą zarówno współpracować, jak i rywalizować - komentuje psycholog Jacek Santorski. - Siedząc przed telewizorem, widzowie doświadczają swego rodzaju katharsis. Patrzą na siebie samych.
Reality shows części polskich rodzin pomogą "otworzyć oczy" na to, jak żyją i z kim żyją. Większość z nas pod wpływem programów będzie się prawdopodobnie kłócić w zaciszu domowego ogniska. Nie o to jednak, czy warto program oglądać, ale o to, czy bohaterowie postąpili właściwie, na przykład dokuczając sobie lub biorąc razem prysznic. Dyskutując o wydarzeniach na ekranie, zyskamy szansę, by ze skrzętnie ukrywających swe emocje introwertyków zmienić się w ekstrawertyków, którzy wreszcie zdobędą się na odwagę i wyrzucą z siebie to, co naprawdę myślą. - Nie jestem tak naiwny, by twierdzić, że te programy otworzą oczy wszystkim widzom. Jeśli jednak choć 10 proc. zrozumie, jakie prawidła kierują ich życiem, to będzie dobrze - mówi Santorski.

Sędzia z pilotem
Prawdziwa telewizja nie byłaby tak popularna, gdyby nie pozwalała widzom decydować o losach bohaterów. W "Big Brother" decydują oni o tym, który z uczestników odpadnie. W "Dwóch światach" będą ich przesuwać z lepszego do gorszego lokum. - Dzięki "Big Brother" i podobnym programom mamy poczucie sprawczości. Nie ma reguł gry, ale są sędziowie. To widzowie - jak dawniej obserwatorzy walk gladiatorów - pokazują "góra lub dół" - uważa dr Maciej Mrozowski z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Według prof. Adama Palucha, kulturoznawcy, widzowie reality shows stali się wodzami wielkich armii. - Czują się jak generałowie, którzy wysyłali do boju kolejne pułki żołnierzy. Czują, że bohaterowie na ekranie zależą tak naprawdę od ich skinienia palcem - mówi prof. Paluch. - Wpływ na losy bohaterów programu bywa odreagowaniem braku wpływu na własne życie - przekonuje socjolog prof. Andrzej Rychard.

Bohater Kowalski
- Widzom podoba się, że nie będąc nikim specjalnym, można zostać gwiazdą telewizji - twierdzi prof. Rychard. Programy tego typu zrywają z tradycyjnie pojętą formą telewizyjnego gwiazdorstwa. Już nie ktoś wyjątkowy, kogo "należy" podziwiać, pojawia się codziennie w naszych domach, lecz jeden z nas, mający te same problemy. Niemieckim bohaterem ostatnich lat stał się zwycięzca "Big Brother" - Zlatko. Występował już we wszystkich talk shows, nagrał płytę, jego twarz pojawiła się na okładkach wszystkich kolorowych czasopism. "Bądźcie tacy, jacy jesteście" - zachęca w piosence idol Zlatko. Jego dziecko, które wkrótce przyjdzie na świat, też stało się produktem na sprzedaż; Jenny, nosząca owoc ich "chwilowego zapomnienia", pokazuje w telewizji ultrasonograficzne zdjęcia nie narodzonego chłopca. "Ja, to ja" - śpiewa zarośnięty, gruby Harry, kolejna gwiazda popkultury, zabrana z podkolońskiego kontenera bez okien wprost do słonecznej Hiszpanii. Wsadzono go tam na harleya i nagrano jego pierwszy teledysk. "To cudownie być dupkiem" - śpiewa z kolei Christian, nowy konkurent Zlatka i Harry’ego z niemieckiej rodziny "Big Brother". Kto będzie polskim Zlatkiem, Harrym, Christianem?

Szybciej, mocniej, dalej
Popularność reality shows przebija wyścigi Formuły 1, mecze piłkarskie, emitowane w telewizji kinowe hity. Holenderski "Big Brother" oglądało co wieczór średnio 1,5 mln osób. Ostatnie odcinki przyciągały dwumilionową widownię (czyli co trzeciego dorosłego Holendra!). Brytyjski Channel 4 podwoił dzięki "Big Brother" swój udział w rynku. Rekord padł w Hiszpanii: przed ekranami Tele 5 finał zgromadził 80 proc. wszystkich oglądających w tym czasie telewizję. W Niemczech "Girlscamp" ogląda regularnie 9,4-15,2 proc. telewidzów, a "House of Love" - 19,8 proc. Pierwsza edycja "Big Brother" jest do dziś rekordem oglądalności RTL 2.
Pierwotna, holenderska wersja "Big Brother" to z dzisiejszego punktu widzenia zabawa dla niewinnych dzieci. Widzowie chcą oglądać programy coraz bardziej radykalne. Amerykanie ze stacji Fox kręcą "Wyspę pokus". Kilka par (nie małżeńskich, lecz pozostających w trwałych związkach) wyjeżdża na Karaiby. O to, by panowie i panie nie pozostali sobie wierni, mają się zatroszczyć piękne i seksowne modelki oraz kilkunastu przystojnych, półnagich playboyów. Niemcy, u których wyświetlane są w tej chwili trzy reality shows ("Girlscamp", "House of Love" oraz kolejna, trzecia już edycja "Big Brother"), stawiają na erotykę i bliski kontakt z widzami. W konkursie audiotele rozlosowane zostaną cztery "wycieczki dla dwojga na Majorkę" i wiele nagród rzeczowych. By nie tracić kontaktu z willą na wyspie ("Girlscamp"), na przykład w czasie pracy, zajęć w szkole czy jazdy samochodem, zainteresowani widzowie mogą podsłuchiwać rozmowy przez telefon. Wystarczy wykręcić numer. Minuta kosztuje 96 fenigów. Dla samotnych widzów organizatorzy przewidzieli Love-Matching Service, czyli giełdę singli. Po przekazaniu danych SMS-em zgłaszają się trzy dziewczyny gotowe do podjęcia flirtu.
Jeszcze do niedawna wnioskowaliśmy o sobie na podstawie raportów GUS, badań opinii publicznej, filmów dokumentalnych i programów publicystycznych, w których "mądre głowy" kreśliły portret rodaków. Niebawem, gdy rozpocznie się emisja "Dwóch światów" i "Big Brother", zobaczymy siebie samych na szklanym ekranie, na żywo, bez upiększeń.

Więcej możesz przeczytać w 8/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.