„Lepsza adrenalina niż amfetamina”. O ludziach, którzy żyją na krawędzi

„Lepsza adrenalina niż amfetamina”. O ludziach, którzy żyją na krawędzi

Zdjęcie z archiwum Tomasza Kozłowskiego
Zdjęcie z archiwum Tomasza Kozłowskiego
Zmarł śmiercią w jakimś sensie poetycką, niezwykłą, inną, bo to było odejście wielkiego podróżnika gdzieś na dachu Afryki. Jeśli już naprawdę musiał odejść, to dobrze, że w takim otoczeniu, będąc spełnionym i, jak czytałem, szczęśliwym w tamtej właśnie chwili – tak o śmierci podróżnika i rekordzisty Aleksandra Doby mówi Tomasz Kozłowski, psycholog i pasjonat sportów ekstremalnych.

Kozłowski na koncie ma 400 akcji ratunkowych w górach, ponad 1700 skoków ze spadochronem, w tym wiele rekordów. Co wpływa na to, że niektórzy decydują się na tak ekstremalne doświadczenia, jak Doba, Kozłowski, czy himalaiści?

– Gdy mieli robić pamiątkowe zdjęcia i szykować się do powrotu, Olek poprosił o dwie minuty przerwy. Usiadł na kamieniu i jak to relacjonują przewodnicy – po prostu zasnął. Mimo reanimacji, nie byli go w stanie uratować – tak śmierć Aleksandra Doby opisał na antenie TVN Łukasz Nowak, organizator wyprawy, w której Polak brał udział. Doba, podróżnik, który jako pierwszy człowiek w historii samotnie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki z Afryki do Ameryki Południowej, wyłącznie dzięki sile swoich mięśni, zmarł 22 lutego, zdobywszy Kilimandżaro.

– Życie jest piękne, trzeba z niego korzystać nie zaglądając w metrykę i nie zmuszając się do niczego. Wszystkie wyzwania, które podejmuję, są dla frajdy – tak w 2019 roku Aleksander Doba mówił w rozmowie z „Wprost”.

A jego, jak określił ją Tomasz Kozłowski, „poetycka śmierć” sprawiła, że dyskusja o tym, jak różnie definiowane są granice ludzkich możliwości i co sprawia, że niektórzy z nas żyją po to, by je przekraczać, powróciła.

Elitarna grupa

– Gdy miałem sześć lat, latem zobaczyłem lecącego spadochroniarza, a zimą ratownika górskiego. Od tamtej pory marzyłem o tym, by robić to, co oni. I te swoje dziecięce marzenia zrealizowałem – mówi Kozłowski. – Ratownikiem byłem przez ponad 17 lat, a potem, a w wieku 37 lat w ramach kursu spadochronowego skoczyłem 6 razy. Gdy to się stało, doszedłem do wniosku, że po męsku podniosę sobie poprzeczkę aż do 12. Chciałem móc nazwać się skoczkiem spadochronowym. Sądziłem, że to wystarczy. Dziś wiem, że z psychologicznego punktu widzenia, kierowało mną m.in. dążenie do wejścia do grupy, którą postrzegałem, jako elitarną. Tak samo zresztą było w przypadku pogotowia górskiego. Chciałem wejść do hermetycznej grupy, a gdy już się w niej znalazłem i zacząłem powoli usadawiać, okazało się, że zacząłem się w tym kierunku rozwijać. I tak po latach zostałem instruktorem ratownictwa górskiego, czego absolutnie nie planowałem.

W skokach też nie planowałem żadnych rekordów. Ale skakanie od samego początku bardzo mnie wciągnęło, bo dla mnie do dzisiaj każdy skok to nieprawdopodobne, wręcz duchowe przeżycie – podkreśla.

Jak mówi, jako i skoczek spadochronowy, i psycholog, oprócz chęci dołączenia do „elitarnej” grupy, ludźmi, którzy podejmują się ekstremalnych wyzwań, kierują także inne motywy. – Chęć pozbycia się lęków to z psychologicznego punktu widzenia istotny motywator wewnętrzny – mówi Kozłowski. Motywatorem zewnętrznym, społecznym, jest zdobycie uznania w grupie, do której już się wejdzie. Chodzi o to, by robić coś niezwykłego.

Artykuł został opublikowany w 9/2021 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.