Wojna smoleńska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (Whitesmokestudio.com)
Okazuje się, że 4 lipca skończyła się nie tylko kampania prezydencka. Skończył się także czas udawania. Maski opadły, make-up się wytarł, hamulce puściły. To musi być fantastyczne uczucie. Znowu być sobą!
PiS, który cynicznie i z huraganowym impetem przeszedł do oskarżeń w sprawie tragedii smoleńskiej, wrócił nie tylko do 10 kwietnia. Tak naprawdę wrócił do 9 kwietnia, czyli do epoki, gdy partia ta mogła wiele, ale nie mogła poważnie myśleć o odzyskaniu władzy. Słynny meldunek złożony w dniu wyborów w 2005 r. przez Lecha Kaczyńskiego panu prezesowi zdefiniował tamtą prezydenturę. Słowa Jarosława Kaczyńskiego wypowiedziane 4 lipca o „męczeńskiej śmierci tych, którzy polegli", obawiam się, zdefiniowały rodzaj opozycji, który w najbliższym czasie zaprezentuje Polsce PiS. Oczywiście, do momentu, gdy spin-felczerzy wytłumaczą prezesowi, że niezbędne będzie 73. ocieplenie wizerunku i niemówienie tego, co się myśli.

Wojna toczy się o polityczną przyszłość, ale wstępem do niej jest batalia o pamięć o Lechu Kaczyńskim. Daje się nam, nie czekając na wyniki śledztwa,dwie skrajne wersje opowieści o katastrofie w Smoleńsku i o poprzedniej prezydenturze. Prezydentura obśmiewana, ale patriotyczna i skuteczna, a Lech Kaczyński – męczennik, to wersja pierwsza. Prezydentura katastrofalna zakończona katastrofą, której najbardziej prawdopodobnym sprawcą był sam prezydent, to wersja druga. Sęk w tym, że oficjalnym adwokatem tej ostatniej jest wyłącznie ekscentryczny Janusz Palikot. Orędownikami i rzecznikami pierwszej są właściwie wszyscy politycy PiS-u, z prezesem tej partii na czele.

Trzeba zauważyć, że ostatnia erupcja szczerości polityków PiS-u jest zgodna z tym wszystkim, co demonstrowała ta partia w ostatnich latach, wyłączając ociepleniowo-wizerunkowe antrakty. Sensem ostatniej akcji jest zalegalizowanie paranoi jako fundamentu roszczeń do sprawowania władzy. Kiedyś były to fantasmagorie o układzie, potem brednie o IV RP, dziś rojenia o zamachu w Smoleńsku. Używanie w politycznej grze wielkiej tragedii jest skrajnie cyniczne, ale i na swój sposób logiczne. Bo oto mamy już układ ponadnarodowy, mamy spisek Tuska i Putina. Jasno określony został wróg wewnętrzny, czyli Tusk, co prowadził zbrodniczą politykę, ma krew na rękach. I wróg zewnętrzny, czyli Rusek, który, wiadomo, jest taki jak zawsze, czyli zły. Przyjmując takie założenie, można chcieć powołać jakiś zespół do zbadania przyczyn tragedii, jednocześnie wszelkie przyczyny tragedii całkowicie ignorując. Bo po co cierpliwie czekać na ich wyjaśnienie, skoro politycznie użyteczna jest teza, że to był zamach, W tej wizji świata są tylko wrogowie, których należy zniszczyć a więc męczeńska śmierć, a więc winni są Tusk i Putin. W całej tej operacji użyteczny jest też krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Nazywany symbolem żałoby Polaków, służy jako kij do okładania wroga. Mamy tu do czynienia z totalną instrumentalizacją symboli religijnych. Kto chce krzyża przed pałacem – jest patriotą, kto nie chce, patriotą nie jest. Jeśli więc Komorowski go tam nie chce, to w Pałacu Prezydenckim jest co najwyżej intruzem i uzurpatorem.

Kilka tygodni temu prezes PiS-u nawoływał do zakończenia polsko- -polskich wojen. Dziś, już bez kampanijnych barier, serwuje nam się nową wojnę, która może być bardziej brutalna niż wszystkie dotychczasowe. Jej nieodłączną cechą jest polityka „wyłączania". Tusk „zostawił ciało prezydenta w ruskiej trumnie", więc nie zasługuje na szacunek. Komorowski nie chce krzyża przed pałacem, więc nie jest prawdziwym katolikiem. Rząd niekupił nowych samolotów (w przeciwieństwie do poprzedniego rządu), więc prowadził zbrodniczą politykę. W tej wizji świata nie ma politycznych oponentów i konkurentów. Są wyłącznie wrogowie, których należy, oczywiście dla dobra Polski, zniszczyć. Polityczni rywale nie rozumieją tego, co jest istotą polskości i kwintesencją patriotyzmu, a skoro nie rozumieją, to po cóż z nimi prowadzić jakiś dialog? Wroga trzeba jak najszybciej politycznie wyeliminować. Zakończenie polsko-polskich wojen jest więc w swej istocie tym, co proponowali komuniści – tak będziemy walczyli o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie.

Obserwujemy więc sakralizację brutalnej polityki przy użyciu religijnych symboli. Kiedyś Jarosław Kaczyński powiedział, że ZChN to najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski. Dziś sam tą drogą kroczy. Przedziwne jest to, że Kościół, a w każdym razie jego liczni reprezentanci, zdają się tego niebezpieczeństwa nie dostrzegać.

Kilka tygodni temu w tym samym miejscu trafnie przewidziałem wynik wyborów. Dwa tygodnie temu również w tym samym miejscu zupełnie nietrafnie napisałem, że mieliśmy w tych wyborach decydować o rodzaju wojny, totalnej, jeśli Jarosław Kaczyński wygra, i konwencjonalnej, jeśli przegra. Błąd. Przegrał. I mamy wojnę totalną. Śmierć prezydenta i jego żony oraz 94 innych osób na chwilę połączyła Polaków. Walka o pamięć o Lechu Kaczyńskim, której sensem jest walka o władzę, może podzielić Polaków nie na jedną kampanię czy na jedną kadencję, ale na całą generację.