Karoshi po polsku

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Już w niedzielę myślisz, co się będzie dziać w pracy w nadchodzącym tygodniu? Zaharowujesz się, by spłacić dom i samochód? Poczucie winy nie pozwala ci rozliczać nadgodzin? Urlop wykorzystujesz na szkolenia zawodowe? Jesteś na prostej drodze do karoshi – śmierci z przepracowania.
Piotr W. miał zaledwie 36 lat i stanowisko szefa marketingu w polskim oddziale globalnego koncernu chemicznego. Co miesiąc na konto wpływało mu ponad 20 tys. zł, roczne bonusy za wzrost sprzedaży sięgały 100 tys. zł, firma dała mu wolną rękę w wyborze służbowego auta – byle do 180 tys. zł. Z poziomu dorobkiewicza, który za pracą przyjechał do Warszawy, awansował w 10 lat na rasowego garniturowca z domem pod Warszawą.

To były plusy pracy w korporacji. A teraz minusy – praca zazwyczaj do godziny 20, ponad 50 dni niewykorzystanego urlopu, a nadgodzin nawet sam nie liczył.

– Odczuwałem satysfakcję do chwili, gdy odkryłem, że cała moja kreatywna praca nie ma sensu. O kilkuprocentowych wzrostach sprzedaży, o które tak się biłem, nie decydowały ani moje pomysły na skuteczne kampanie reklamowe, ani innowacyjne akcje sprzedażowe, tylko liczba głupkowatych reklam, którymi bombardowani byli ludzie oglądający telewizję – zwierzał się znajomym.

Powoli zatruwał się tymi myślami. Rozpoczął biurową wojnę z prezesem polskiego oddziału, który wiele akcji marketingowych zlecał firmom swoich kumpli, dostając w zamian „prowizję". Pod dwóch latach był gotowy rzucić papierami. Nie zrobił tego, bo nie zdążył. Umarł na zawał w dniu, w którym zamierzał złożyć wypowiedzenie. Do dziś na stronach portali dla karierowiczów Golden Line oraz LinkedIn wisi jego życiorys.

 

O tym jak wygląda Karoshi po polsku dowiecie się czytając artykuł Tomasza Molgi w najbliższym numerze tygodnika "Wprost".