"Dziewczynka mogła nie przeżyć". Szumer i Wieczorek pokazują patologie domów dziecka

"Dziewczynka mogła nie przeżyć". Szumer i Wieczorek pokazują patologie domów dziecka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marcelina Szumer i Paweł Wieczorek w najnowszym "Wprost" piszą o patologiach publicznych domów dziecka i szansach, jakie dają rodziny zastępcze, fot. sxc.hu Źródło:FreeImages.com
Tomek ma dwa lata i jest wesołym chłopcem. Szansę na życie dostał dzięki rodzinie zastępczej. Łukasz mieszka w państwowym domu dziecka. Nie umył po sobie talerzyka, więc wychowawczyni naderwała mu ucho. Marcelina Szumer i Paweł Wieczorek w najnowszym "Wprost" piszą o patologiach publicznych domów dziecka i szansach, jakie dają rodziny zastępcze.
Dwa domy, dwa światy. W jednym za nieumyty talerzyk wychowawczyni szarpała Łukasza za ucho. Tak mocno, że je naderwała. Pani pielęgniarka w tej samej palcówce opiekuńczo-wychowawczej przez tydzień leczyła gripeksem dziewczynkę z czterdziestostopniową gorączką. Gdy w końcu Kamila w ciężkim stanie trafiła do szpitala, lekarz stwierdził, że kolejnych dwóch dni takiej kuracji mogłaby nie przeżyć. Do innego domu trafił Tomek, wówczas paromiesięczny niemowlak. Skatowane przez zapijaczonych biologicznych rodziców. Nikt w szpitalu nie wierzył, że chłopczyk kiedykolwiek będzie chodził, mówił i uśmiechał się do ludzi. Dziś jest zdrowym i szczęśliwym dwulatkiem. Marta chodziła do szkoły specjalnej. Dziś uczy się i to całkiem dobrze w normalnej i zaczyna myśleć o studiach. Te dzieci szansę na nowe życie dostały w rodzinach zastępczych i rodzinnych domach dziecka. Łukasz i Kamila pozostają w państwowym sierocińcu.

W większości państwowych domów dziecka dochodzi do aktów przemocy. Ich ofiarami padają i dzieci, i wychowawcy. W 24 z 47 tego typu placówek przebadanych przez NIK policja interweniowała aż 354 razy. Wnioski z ogłoszonego ostatnio raportu są porażające. Tylko trzy proc. wychowanków domów dziecka to sieroty naturalne. Reszta ma przynajmniej jedno lub oboje rodziców. Utrzymanie dziecka w państwowej placówce kosztuje podatników od 3 do 5 tys. zł. O takich pieniądzach nie marzą rodziny zastępcze (średnio 1,2 tys. zł na dziecko), ani zwyczajne rodziny, w których na jednego członka średnio przypada kilkaset złotych. Na prośbę Rzecznika Praw Dziecka, który skontrolował w zeszłym roku 21 domów dziecka w całej Polsce - i przeraził się wynikami - placówkom przyjrzała się też Najwyższa Izba Kontroli. Zbadała 47 z działających 594 (to domy dziecka - zwykłe i rodzinne, placówki opiekuńcze, socjalizacyjne i inne). Wyniki opublikowanego 13 maja raportu NIK są porażające. Wynika z nich, że w utrzymywanych z ogromnych publicznych pieniędzy "sierocińcach" patologiczne zachowania są na porządku dziennym.

Według NIK dzieci zwykle trafiają do przypadkowych ośrodków, a nie do takich, które są dla nich najlepsze. W trzech na cztery placówkach nie ma ani dokumentów o stanie zdrowia dzieci, ani o ich sytuacji rodzinnej. To znaczy, że wychowawcy i dyrekcja placówki o wychowankach nie wiedzą prawie nic. W konsekwencji - w większości ośrodków nikt nie opracowuje wymaganych przepisami indywidualnych planów pracy z dziećmi. Jeśli takie były, to tylko jako formalny papier, żeby nie czepiała się kontrola. W ich przygotowaniu nie biorą udziału nawet psychologowie. Do tego służby odpowiedzialne za opiekę nad dziećmi - od sądów rodzinnych, przez powiaty i wojewodów - nie informują o swych działaniach. Do aktów wandalizmu i przemocy nie doszło tylko w trzech z 47 kontrolowanych placówek. W pozostałych agresja fizyczna i psychiczna to codzienność. W 24 placówkach policja interweniowała łącznie 354 razy. Przeważnie sprawcami byli wychowankowie - demolujący samochody wychowawców, wyrzucający ciężkie przedmioty przez okno, bijący pedagogów. Raport nie rozgranicza niestety przemocy stosowanej przez wychowanków od agresji wychowawców. Bo że ci ostatni przemoc stosują - nie ulega wątpliwości.

Szansą na normalne życie i wyjście z kręgu przemocy są dla takich dzieci rodziny zastępcze i rodzinne domy dziecka. Zgodnie z ustawą o rodzicielstwie zastępczym, która weszła w życie 1 stycznia 2012 r, najdalej za trzy lata dzieci do 10-go roku życia nie będą mogły przebywać w domach dziecka. Jednak w kraju, w którym regulowanie sytuacji prawnej dziecka niechcianego ciągnie się nawet osiem lat, zrealizowanie zapisów ustawy będzie najłagodniej mówiąc trudne.

Cały artykuł Marceliny Szumer i Pawła Wieczorka "Dwa domy, dwa światy" do przeczytania w najnowszym numerze "Wprost"