Koniec czarnego talibanu

Koniec czarnego talibanu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Właśnie mija rok od rozpoczęcia kenijskiej inwazji w Somalii, fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
Właśnie mija rok od rozpoczęcia kenijskiej inwazji w Somalii. 16 października 2011 r., przy nikłym zainteresowaniu światowych mediów, sześć tysięcy kenijskich żołnierzy przeszło przez północną granicę kraju.
To był istny Blitzkrieg. Mudżahedini tracili miasto po mieście, aż musieli wycofać się z Kismaju. Liczący niewiele ponad 200 tysięcy mieszkańców port był głównym źródłem ich dochodu. To tędy wiódł główny szlak transportu towarów, które wysyłali na Bliski Wschód zarabiając dziesiątki tysięcy dolarów dziennie. Tędy też docierała do nich broń. Teraz ich niedobitki rozpierzchły się po dżungli.

Somalijscy „Młodzi mudżahedini”, bo tak tłumaczy się nazwa ich organizacji - Al-Shabaab - to nikt inny, jak afrykańscy talibowie. Ich ruch, podobnie jak ten afgański, narodził się z buntu przeciw koszmarowi rozkładającej Somalię od dwóch dekad wojny domowej. Ich rządy były podobnie okrutne jak ich braci w Afganistanie. Kenijska inwazja dała szansę na pokój w upadłej Somalii.  Po raz pierwszy Afrykanie sami tak skutecznie posprzątali na swoim podwórku.
Pojawia się pytanie, co dalej? Bo prawdziwym problem nie było zdobycie Kismaju. Kenijczycy kontrolują wprawdzie 200 tys. kilometrów kwadratowych południowej Somalii ale deklarują, że nie zostaną nawet o dzień dłużej, niż przewiduje to mandat UA.  Zresztą Al-Shabaab nie został całkowicie zniszczony, a afrykańskie doświadczenie uczy, że wypędzona do dżungli rebelia może ciągnąć się w nieskończoność.

Więcej o szansie na pokój dla upadłej Somalii przeczytasz w artykule Agaty Kaźmierskiej i Bogusława Chraboty "Na ratunek Somalii" w  najnowszym numerze tygodnika "Wprost", które od niedzielnego południa jest już dostępne w formie e-wydania. Najnowsze wydanie "Wprost" jest też dostępne na Facebooku.