Gus Van Sant: małe miasteczka nie są niewinne

Gus Van Sant: małe miasteczka nie są niewinne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Reżyser Gus Van Sant (fot. Dave Bedrosian / newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
Gościem festiwalu Plus Camerimage jest Gus Van Sant. Z wybitnym reżyserem rozmawia Krzysztof Kwiatkowski.
Twórca "Mojego własnego Idaho" i "Drugstore Cowboy" jest ikoną amerykańskiego kina niezależnego, ale wyreżyserował również głośne, oscarowe filmy, m.in. "Buntownika z wyboru" i "Obywatela Milka". Na festiwalu Plus Camerimage w sobotę wieczorem zostanie wyróżniony Nagrodą dla Duetu Autor Zdjęć - Reżyser razem z Harrisem Savidesem. Dla Savidesa to nagroda pośmiertna. Artysta odszedł 9 października 2012 roku.

Wybitnemu operatorowi Van Sant zawdzięcza większość świetnych zdjęć do swoich filmów. To on stworzył m.in. jasne, uderzające niepokojącym światłem kadry "Słonia" - opowieści o strzelaninie w amerykańskiej szkole czy klaustrofobiczne ujęcia mieszkania, w którym w heroinowym obłędzie pogrążał się Kurt Cobain w "Ostatnich dniach".

W rozmowie z "Wprost" Gus Van Sant mówi m.in.:

O swoim flircie z kinem głównego nurtu:

Nie jestem cynikiem kalkulującym wpływy z biletów. W młodości, gdy kręciłem "Mala Noche", czy "Moje własne Idaho", zależało mi na przełamywaniu powszechnie uznawanych norm i konwencji. Dzisiaj już dorosłem i wiem, że nie zawsze trzeba być w awangardzie. Żyjemy w czasach popkultury i to ona kształtuje naszą wrażliwość, z niej czerpiemy wzory. Nie mogłem odwrócić się od westchnień i marzeń, którymi żyje Ameryka.

O "trylogii śmierci":

Interesuje mnie napięcie, w jakim żyją współcześni młodzi ludzie. Sięgnąłem po trzy przeraźliwe zdarzenia. W "Słoniu" pokazałem sprawcę szkolnej masakry w Columbine, w "Gerry'm" mordercę przyjaciela, w "Last Days" - chwile poprzedzające samobójstwo Kurta Cobaina. Za każdym razem interesowały mnie sytuacje wydarte z programów informacyjnych i debat publicystów. Jednak dziennikarze coraz silniej skupiają się na poszukiwaniu sensacji i prostych recept na choroby cywilizacji, ja w kinie próbowałem zadać pytanie o korzenie zła: "Dlaczego musiało dojść do tych tragedii?". Chciałem odwrócić się od cyrku medialnego, stworzyć filmy ciche, spokojne. Prześledzić drogę, którą musieli przejść zwykli, amerykańscy nastolatkowie, by zabić – innych albo siebie.

O poczuciu inności:

Od dwunastego roku życia świadomie odcinałem się od ludzi, tworząc barierę między sobą a otoczeniem. Czułem, że inaczej niż inni adaptuję się do rzeczywistości, nosiłem w sobie poczucie winy i paraliżujący strach. Bałem się odrzucenia. Byłem nastoletnim gejem w niewielkim, amerykańskim miasteczku. Fascynowało mnie malowanie, więc próbowałem zatracić się w sztuce. Kiedy koledzy próbowali wyciągnąć mnie z domu na spacer czy do centrum handlowego, zasłaniałem się chorobą albo złym samopoczuciem. I wracałem do świata, który sam tworzyłem, gdzie jeśli coś mi nie odpowiadało, mogłem sięgnąć po farbę i zmienić kolor. Dopiero wiele lat później zrozumiałem, że mam prawo do inności.

O współczesnej, amerykańskiej prowincji:

Małe miasteczka nie są już ani senne ani niewinne. Wystarczy włączyć przeglądarkę internetową albo telewizor, żeby do domu przedarły się niepokoje współczesności. Agresywnej i nachalnej. Dzisiejszy nastolatek jest z każdej strony atakowany – zarówno przez obrazy przemocy i terroryzmu, jak i reklamy, komercję, kapitalizm. To wszystko jeszcze bardziej komplikuje i tak trudny proces dorastania.

Cały wywiad w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczora będzie dostępny w formie e-wydania.

Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest też na Facebooku.