Berlinale: Kung fu na start

Berlinale: Kung fu na start

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Krzysztof Kwiatkowski 
Uroczysty pokaz „Grandmaster” Wonga Kar Waia zainaugurował 63. Festiwal Filmowy w Berlinie. Widzowie czekają na pierwszą projekcję konkursową – „W imię…” Małgorzaty Szumowskiej.
To urok Berlinale. Tuż przed ceremonią otwarcia, na czerwony dywan przy Alte Potsdamer Strasse spadł śnieg. Na drzewach prowadzących do Pałacu wiszą wciąż zimowe dekoracje w kształcie sopli. Ochroniarze w garniturach prowadzą pod parasolami gwiazdy zmierzające w stronę wielkiej figury czerwonego niedźwiedzia - logo festiwalu.  Imprezę otworzył uroczysty pokaz „The Grandmaster”. Wong Kar Wai, wybitny reżyser znany z delikatnych obrazów o ludziach mijających się w miłości, zrobił film o sztukach walki. Po amerykańskiej „Jagodowej miłości” wrócił w rodzinne strony – do Chin i Hong-Kongu. Pokazał trudną XX-wieczną historię kraju – jego podziały, japońską okupację, obumieranie tradycji -  przez pryzmat dziejów kung fu. Sztuki, ale i łączącej się z nią filozofii i podejścia do życia.  - Jest wielu świetnych wojowników – mówił w Berlinie reżyser. - Ale prawdziwy mistrz ma coś więcej, niż umiejętności. Jest odpowiedzialny za przekazywanie wiedzy odziedziczonej po poprzednich pokoleniach - następnym generacjom.  

Kar Wai przygotował produkcję ponad dekadę, jeździł po Chinach rozmawiając z mistrzami z różnych szkół. Odtwórca głównej roli, Tony Leung cztery lata uczył się sztuk walki, odnosząc niejedno poważne obrażenie. Ale na ekranie widać, że „The Grandmaster” powstawał bez pośpiechu. Dawno nie widziałem tak pięknego wizualnie filmu. Nad sceną walki w deszczu ekipa pracowała miesiąc. Krople wody powoli rozpryskują się pod wpływem uderzeń wojowników, księżyc oświetla mroczną ulicę. Podobnych, zachwycających obrazów jest wiele. Jednak wciąż jest to propozycja dla ludzi, którzy lubią wielkie, epickie opowieści z Dalekiego Wschodu i dobrze odnajdują się w konwencji bolesnej baśni.  Wong Kar Wai jest w tym roku przewodniczącym jury, więc jego „Grandmater” zaprezentowany został poza konkursem imprezy. Tymczasem w piątek ruszają pokazy konkursowe. Widzowie czekają na nowe filmy Gusa Van Santa („Promised Land”), Brunona Dumonta („Claude Camille 1915”) czy na „Side Effects”, którym Steven Soderbegh chce pożegnać się z kinem. Pod pałacem powoli zbierają się grupki łowców autografów, liczących, że znajdzie dla nich chwilę któraś z zapowiadanych gwiazd: Jude Law, Matt Damon, Holly Hunter, Jeremy Irons. Ale zawsze najcenniejsze na festiwalach są objawienia i ważne propozycje twórców mniej utytułowanych. Dla wielu zagranicznych obserwatorów takim odkryciem może stać się Małgorzata Szumowska.  W zeszłym roku jej „Sponsoring” otworzył berlińską sekcję Panorama. Ale to konkurs główny jest najbardziej prestiżową częścią programu. W ostatniej dekadzie swoje obrazy pokazywali tu m.in. Andrzej Wajda, Wojciech Marczewski. 

- Chciałbym wreszcie zobaczyć dobry film polskiego reżysera młodszej generacji – wzdycha Geza Csakvari, krytyk najlepszej węgierskiej gazety „Nepszabadsag”. A niemiecka dziennikarka, Margret Koehler mówi mi pół żartem pół serio: - Odważny film o księdzu z Polski? To musi być ciekawe.Galeria:
Berlinale