Ks. Nowak: Gdybym miał rodzinę, byłoby łatwiej

Ks. Nowak: Gdybym miał rodzinę, byłoby łatwiej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ks. Arkadiusz Nowak (Zdjęcie: PIOTR PIESIAK/ARCHIWUM SYLWESTRA LATKOWSKIEGO)
- Zawsze twierdziłem, że do małżeństwa się nie nadaję. Ale przychodzi moment, kiedy człowiek myśli o tym inaczej. Ostatnio na przykład myślałem, że pewnie bym się zrealizował jako ojciec i mąż – mówi ks. Arkadiusz Nowak w rozmowie w świątecznym wydaniu "Wprost".
Sylwester Latkowski: Poznaliśmy się w pociągu, pamiętasz?

ks. Arkadiusz Nowak: No tak, pamiętam. W moim życiu wiele razy się coś ciekawego w pociągu zadziało. Ludzie mnie rozpoznawali, prosili o rozmowę, nawet o spowiedź.

Spowiedź w pociągu?

Kilka razy mi się zdarzyło.

Znam cię długo i zawsze się nad tym zastanawiałem, ale chyba nigdy nie spytałem. Co się stało, że postanowiłeś wstąpić do zakonu?

Wiesz, ja się nad tym zastanawiałem wielokrotnie. Już dwadzieścia parę lat minęło, a ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. To musi być jakaś tajemnica.

Co cię jako dzieciaka pchało do kościoła?

Na początku chyba typowa śląska tradycja. Pochodzę z Rybnika, w niedzielę i święta zawsze musieliśmy być z rodzicami, z babcią w kościele, co do tego nie było żadnej wątpliwości. Poza niedzielami i świętami raczej w kościele zbyt często nie bywałem.

Wtedy chciałeś być…

Lekarzem albo pielęgniarzem. Ale później poszedłem do liceum zawodowego, miałem być mechanikiem urządzeń obróbki skrawaniem w Hucie Silesia, już nieistniejącej. Gdzie zresztą chodziłem na praktyki i byłem z tego powodu bardzo nieszczęśliwy. Ostatecznie zakończyłem edukację w Rybniku w liceum dla pracujących. Dzięki temu w wieku 16 lat mogłem podjąć pracę, tylko musiałem uzyskać na piśmie akceptację rodziców. Nie byli zachwyceni, ale w końcu mama przekonała ojca i mi tę zgodę podpisali. Byłem wtedy listonoszem, potem mając 18 lat, zostałem naczelnikiem urzędu pocztowego, najmłodszym w Polsce. Wtedy coś takiego się stało, że pojawiło się we mnie pragnienie bycia księdzem.

Nagle?

Teraz myślę, że to był wynik spotkania z pewnym człowiekiem. Jadąc z Częstochowy, spotkałem kleryka Tadeusza Michałka, który w pociągu, na korytarzu, rozpoczął ze mną koleżeńską rozmowę. Powiedziałem mu, że byłem w Częstochowie, myślałem o swoim życiu i przyszło mi do głowy, że może bym wstąpił do zakonu. Ale z drugiej strony chciałbym pracować z chorymi i tego się chyba nie da połączyć. On mi na to, żebym się nie poddawał, tylko jeszcze raz pojechał na Jasną Górę. Tam w ośrodku powołaniowym są katalogi z zakonami, na pewno coś dla siebie znajdę.

Pojechałeś?

Tak. Wybrałem trzy opcje: albertyni, bonifratrzy i kamilianie. Kamilianie spodobali mi się nie tylko dlatego, że służyli chorym, ale też dlatego, że mieli fajny habit. Taki z czerwonym krzyżem na piersiach. W dodatku nowicjat był na Śląsku.

Blisko domu.

No właśnie. Zrezygnowałem z kariery naczelnika poczty i poinformowałem rodziców, że wstępuję do zakonu. I zostałem księdzem.

Kontrowersyjnym.

Kiedyś tak o mnie mówiono, teraz już nie.

Dlaczego?


Zaczęło się od tego, że podjąłem pracę z chorymi na AIDS i zarażonymi wirusem HIV. A jak wiadomo, takie osoby uważane były za grzeszne. Ja natomiast pamiętałem słowa św. Kamila, że jeżeli chcesz pomagać drugiemu człowiekowi, musisz być wolny od uprzedzeń. Wobec prostytutek, osób o innej orientacji seksualnej, narkomanów, alkoholików. Inaczej nie będę w stanie im pomóc.

Nigdy nie żałowałeś?

Sądzę, że każdy ksiądz czasem się zastanawia, czy to był dobry wybór. Ja też miałem w życiu sytuacje może nie kryzysu, ale trudnych momentów, kiedy rozważałem, czy to wszystko, co robiłem, miało sens. Wiele lat temu, kiedy pracowałem z chorymi na AIDS, nie zawsze uzyskiwałem akceptację dla tego, co robię, chociaż moi przełożeni zakonni akurat zawsze byli za mną. Te wątpliwości nie trwały długo, ale były.

Nigdy nie chciałeś mieć rodziny? Żony?

Wiesz, to jest bardzo ważne pytanie. Bo ja zawsze uważałem, że do małżeństwa się nie nadaję. Nie widziałem siebie np. jako ojca, który wychowuje dzieci. Ale przychodzi moment, kiedy człowiek myśli o tym inaczej. Ostatnio np. myślałem, że pewnie bym się jako ojciec i mąż zrealizował. Rozumiesz, my wszyscy jesteśmy w rodzinie zakonnej, wśród innych ludzi, wśród współbraci, ale w pewnym momencie ta samotność się odzywa. Uświadamiasz sobie, że gdybyś miał rodzinę, chyba byłoby ci łatwiej. No, ale czy w życiu o to chodzi, żeby było łatwiej?

W międzyczasie zostałeś duszpasterzem celebrytów.

Tak bym tego nie określił. Był taki okres, że wśród bliskich znajomych miałem wiele telewizyjnych gwiazd. Eleni to nawet moja przyjaciółka, której bardzo wiele zawdzięczam. Zresztą zawsze byłem fanem jej piosenek, później jej osobista tragedia, którą przeżyła, jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. Do niej mogę o każdej godzinie dnia i nocy zadzwonić, a ona do mnie.

Ta przyjaźń akurat nie była kontrowersyjna. Ale też w świetle kamer telewizyjnych udzieliłeś ślubu Michałowi Wiśniewskiemu i Mandarynie.

To się za mną ciągnie.

Pojechałeś do jakiegoś lodowca…

Zostałem o to poproszony. Oni wypełnili wszystkie formalne kwestie związane z uzyskaniem zgody na to, żeby ten ślub się odbył. Nie było powodu, żebym odmawiał...

Cały artykuł można przeczytać w świątecznym numerze tygodnika "Wprost".

Świąteczny numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  

Świąteczny "Wprost" jest   także dostępny na Facebooku
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania .