Paulina Socha-Jakubowska, „Wprost”: Od jakiegoś czasu pokazujesz, jak ćwiczysz. Relacjonujesz treningi, opiniujesz stroje do ćwiczeń w rozmiarach plus size. Zastanawiam się, jak w fatfobicznym świecie na „ćwiczącą grubaskę” reagują ludzie?
Ewa Zakrzewska: Są trzy rodzaje reakcji. Pierwsza: „Fajnie, że inspirujesz, że się pokazujesz”. Druga: „A co się stało? Już nie jesteś body positive? Odchudzasz się?”. I trzecia, hejt dla hejtu. Czyli reakcja polegająca na wyżywaniu się na osobie grubej, niezależnie od tego, co ona robi.
To zostańmy przy reakcji nr 2. Czyli pokutuje przekonanie, że jeśli jesteś body positive, to nie wolno ci ćwiczyć, chudnąć, zmieniać swojej sylwetki, bo skoro już tak kochasz i akceptujesz siebie, to po co miałabyś to robić?
Biorąc po uwagę to, co mówią i jak działają polskie aktywistki ciałopozytywności, to ja w ogóle nie mieszczę się w tym nurcie, to co robię, to marketingowy „bullshit”.
Ale przecież czasem nawet tak jesteś przedstawiana. Jako przedstawicielka tego nurtu.
Tyle, że to co robię w sieci, robię bez presji, intuicyjnie, bez zastanawiania się, czy przypadkiem nikogo nie triggeruję.
Nie wpadłaś w sidła poprawności politycznej?
Pewnie zdaniem aktywistek, które zresztą bardzo lubię, jestem jakąś medialną wydmuszką. Także ze względu na moje romanse z bardzo źle odbieranym światem fit. Bo ja go bardzo lubię. Oczywiście, wiem co nam zrobiła kultura diety i jaki biznes kręci się wokół niej, ale nie będę ściemniać, że nie korzystam z aplikacji do ćwiczeń stworzonych przez znane trenerki, a właściwie jedną z nich.
Jedną?
Druga dla mnie przestała istnieć, po tym jak w sieci urządziła fatfobiczny seans nienawiści, festiwal pogardy, pastwiąc się nad zakupami przypadkowo spotkanych w sklepie Polaków.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.