Rzym we krwi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. K. Mikuła/Wprost 
Historia Rzymu jest krwawa. Rozpoczął ją, jak wiadomo, założyciel miasta Romulus, zabijając swego brata bliźniaka Remusa. A i potem ofiar nie brakowało. Ludzie ginęli w pałacach, zaułkach i kościołach. Dlatego jedni idą na plac św. Piotra z pobudek religijnych, a inni po to, by zobaczyć, gdzie popełniono morderstwo w książce Dana Browna. Bo w Wiecznym Mieście jest wiele śladów przeszłości z nieco zacienionym tłem (moralnym).
W Rzymie o władzę zawsze walczono podstępem. Juliusz Cezar został zakłuty rylcami (senatorom nie wolno było wnosić broni do sali obrad) na schodach Senatu przez spiskowców i swego protegowanego Brutusa. Spiski i sztylet znaczyły kolejne wieki. Kara śmierci była środkiem rządzenia przez dwadzieścia wieków. Dopóki trwała władza papieży, kat odgrywał pierwszoplanową rolę w administracji miejskiej. Byli i tacy następcy Świętego Piotra, którzy skarżyli się swoim kardynałom, że w pokojach pałacu watykańskiego nie dość głośno słyszą jęki torturowanych. A to było znakiem, że Święte Oficjum inkwizycji słabo przykłada się do dzieła zbawienia.

Przechodząc przez sale muzeów watykańskich, warto wyjrzeć przez okna do papieskich ogrodów. To stamtąd Alfonso, mąż Lukrecji Borgii, strzelał z kuszy (niestety, chybił) do spacerującego brata żony – Cezara. Była to próba zemsty za to, że szwagier wydał na niego wyrok śmierci, bo Alfonso przestał mu być użyteczny w politycznych intrygach. Sposób uprawiania polityki przez klan Borgiów stał się inspiracją dla Machiavellego przy pisaniu „Księcia" będącego wykładnią modelowego (czyli amoralnego) sprawowania władzy. W pałacach watykańskich zresztą roi się od duchów skrytobójców. W tym także tych, którzy czyhali na życie papieży. Ale rzymianie wszystko robią pomysłowo i z gracją. Nauczyli się więc tak używać noża, aby zatrute z jednej strony ostrze skaziło tylko część przekrojonego jabłka.

Zwiedzając liczne barokowe rzymskie świątynie, warto pamiętać o tym, że były one świadkami wielu zabójstw w bójkach i afekcie. Szczególnie dużo ofiar zbierały kościoły budowane według zasad przyjętych w połowie XVI w. na soborze w Trydencie. Są to duże świątynie przystosowane do odbywania procesji wewnątrz kościoła (np. Il Gesu, Sant’Agnese in Agone, Sant’Andrea al Quirinale). Winę za to, że trup słał się gęsto, ponosił przywleczony do Włoch wraz z władzą Hiszpanów ich kodeks honorowy. Spowodował on to, że wszyscy zaczęli konkurować ze wszystkimi o pierwszeństwo i przywileje. Masowo pojedynkowano się o uchybienia na honorze. Spory o to, ile może mieć poduszek na klęczniku markiz, a ile książę, rozstrzygały sądy. W kościołach zaś bili się do krwi ostatniej rozmodleni członkowie konkurujących z sobą bractw – tylko o to, kto ma większe prawo postępować w procesji w najbliższym otoczeniu Najświętszego Sakramentu.

Krwawy Rzym i jego ofiary trwają w pieśni. Egzekucja Beatrice Cenci (mieszkała niedaleko Largo Argentina) straconej za zabicie ojca gwałciciela poruszała wiele pokoleń. Została upamiętniona przez wielu poetów (dramat poświęcił jej nawet Juliusz Słowacki) i mistrzów pędzla. Kat uciął głowę młodej patrycjuszce na placu Zamku Świętego Anioła. Stamtąd także skacze w przepaść bohaterka opery Pucciniego Tosca. Zwiedzając tę starożytną fortecę przekształconą w muzeum, próżno dziś szukać śladów szafotu. Można natomiast obejrzeć cele, bardziej niż straszne, gdzie przetrzymywano więźniów. Byli wśród nich sławny złotnik i awanturnik Benvenuto Cellini (ten od skradzionej w XX wieku i cudownie odnalezionej złoconej solniczki) i filozof Giordano Bruno. Tego ostatniego upamiętnił Czesław Miłosz w wierszu „Campo di Fiori", bo tam spalono go za herezję.

Nie tylko kościoły i place oglądały krwawe morderstwa. Prawdziwie wymyślnych zbrodni dokonywano w pałacach rzymskich arystokratów. Rodziny Colonnów, Orsinich, Aldobrandinich, Doriów, Pamphilich, Matteich dochodziły do władzy na skutek intryg, morderstw i podstępów. Władały miastem w czasach, kiedy władza polityczna mieszała się z władzą religijną (a każdy z rodów chciał wydać papieża). Dziś w ich dawnych siedzibach mieści się wiele ważnych instytucji. Turysta może zwiedzić większość z nich, czasem jednak musi wystąpić o pozwolenie. Warto, bo na przykład budowę pałacu Montecitorio, dziś siedziby Izby Deputowanych, na zlecenie papieża Innocentego X rozpoczął słynny architekt Lorenzo Bernini. Pałac Madama będący klasyką dojrzałego renesansu – obecnie siedziba Senatu – był siedzibą rodziny Medyceuszy, która de facto rządziła republiką florencką. Obecny premier Silvio Berlusconi zajmuje rezydencję – w pałacu Grazioli. To kilka kroków od Pałacu Weneckiego, z którego balkonu przemawiał do ludu Benito Mussolini(wcześniej w tym samym miejscu stał skromny dom wielkiego Michała Anioła). W pałacu Grazioli nie przyjmuje się turystów, lecz tylko gości premiera (wśród których, jak ujawnia prasa, nie brak powabnych dziewcząt).

W wędrówkach nie można pominąć Zatybrza. Zabytków, jak w całym Wiecznym Mieście, jest tu sporo, chodzi jednak o nastrój. Tu w spelunie podobnej do tej, jaką utrwalił na obrazie „Powołanie św. Mateusza", bawił się nieraz malarz biedaków zamienionych w świętych, czyli Caravaggio. Jednak słynnego zabijakę Ranuccia zakłuł szpadą (w zakazanym przez papieża pojedynku) w znacznie bardziej stylowym miejscu, bo w pobliżu Palazzo Firenze, obecnej siedziby UNESCO.