Wprost wspomina Zbigniewa Wassermanna

Wprost wspomina Zbigniewa Wassermanna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Surowy i poważny – tak o Zbigniewie Wassermannie mówili ci, którzy go nie poznali osobiście. Przy bezpośrednim kontakcie ujmował łagodnym, przychylnym spojrzeniem i nienaganną uprzejmością.
Gdy spotykaliśmy się na sejmowym korytarzu, mówił chętnie i  wyczerpująco. Prawo i służby specjalne to nie były jedyne jego ulubione tematy. Lubił na przykład rozmawiać o ukochanym Krakowie. Ostatni raz spotkaliśmy się w przejściu do sejmowego hotelu. Jak zwykle nieco zamyślony, z papierami w ręku, grzecznie się ukłonił. Z reguły się nie  śpieszył. Chyba że zbliżał się weekend, który zawsze chciał spędzać w  domu. Doskwierało mu to, że nie może być na co dzień z rodziną. Mimo ogromnej pracowitości zawsze próbował zdążyć na ostatni samolot do  Krakowa, który odlatywał około 23. Gdy oficjalne spotkania wypadały w  weekend, pytał, czy nie da się ich przełożyć.

Gdy w środę poprzedzającą katastrofę pod Smoleńskiem okazało się, że z miejsca w samolocie zrezygnował Jarosław Kaczyński, Zbigniew Wassermann początkowo nie  chciał lecieć. – Zastanawiał się. Mówił, że zostawił paszport w  Krakowie. Przekonywałem go, że taka okazja może się nie powtórzyć. Powiedziałem też, że będzie leciał prezydenckim bezpiecznym samolotem. Zażartował wtedy: „Jak samolot ma spaść, to i tak spadnie" – mówi Krzysztof Łapiński, asystent posła.

W Warszawie nie miał ulubionych miejsc. W Krakowie było inaczej. Uwielbiał krakowskie rozciągające się nad Wisłą Bielany. Razem z przyjacielem Pawłem Kuglarzem wybudowali tam domy. – Tego samego dnia, gdy po raz pierwszy oglądaliśmy działki, zdecydowaliśmy się na kupno. Zbyszek zwykle lubił przemyśleć takie decyzje. Tym razem nie było to potrzebne – wspomina Kuglarz. Wassermann chodził na spacery z ukochanym psem przygarniętym ze schroniska, lubił spacerować po okolicy.

Gdy Lech Kaczyński już jako prezydent przyjeżdżał do Krakowa, zamiast w hotelu wolał nocować w domu Wassermanna. – Gdy mi pokazał, w którym pokoju spał prezydent, zwróciłem uwagę na rowerek treningowy, który tam stał. Zażartował wtedy, że w końcu prezydent mógł chcieć sobie potrenować. Miał duże poczucie humoru. Kapitalnie opowiadał kawały – mówi Krzysztof Urbaniak, przyjaciel Zbigniewa Wassermanna. Miał też dystans do siebie. Jako minister został zatrzymany przez żołnierza przed Ministerstwem Obrony. Nie miał przy sobie legitymacji, a wartownik nie chciał uwierzyć, z kim ma do czynienia. Wassermann całą sytuację obrócił w żart, a potem wracał do niej ze śmiechem.

Jego pasją była kulturystyka. Gdy był prokuratorem, trenował zawzięcie, dorównując znacznie młodszym bywalcom siłowni. Będąc ministrem, na zapleczu gabinetu miał rower treningowy. Własną siłownię stworzył też w domu na  Bielanach. Weekendowe ćwiczenia go relaksowały. Podobnie jak wyprawy na  zakupy na placu Ibramowskim w Krakowie. Wracał z nich, taszcząc siatki z  zakupami, a potem gotował obiady na cały następny tydzień.

Na tamtą sobotę miał jednak inne plany. Chciał jeszcze wziąć udział w obchodach trzydziestolecia ukończenia studiów. Spotkałby się tam z Janem Kremerem, kolegą z uczelni i bratem Andrzeja Kremera, wiceministra spraw zagranicznych, który również zginął w katastrofie pod Smoleńskiem.