Polityk inteligentny inaczej?

Polityk inteligentny inaczej?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jakiś czas temu musiałam spędzić kilka nudnych godzin w warsztacie samochodowym położonym w centralnych stanach Ameryki Północnej. Czas się okropnie dłużył, wokół pustynia, więc zaczęłam konwersować z pewnym młodym Amerykaninem, mentalnościowo i z urody bardzo podobnym do polskiego podróżnika Cejrowskiego.
Od razu zaintrygował go mój akcent. Rozmówca był przekonany, że pochodzi on, podobnie jak ja, z New Jersey, o czym dobitnie świadczyła tablica rejestracyjna mojego samochodu. Powiedziałam, że samochód jest pożyczony, a ja i mój akcent pochodzimy z  „Warsaw, Poland". „Warsaw?” – dopytywał się – „tak, znam, Warsaw w  Michigan i gdzie indziej, ale tam nie mają takiego akcentu”. Mówię mu więc, że „Warsaw in Poland” to w Europie. Był bardzo zaintrygowany. „W  Europie. Ale gdzie?”. Wiedziałam, że nie ma sensu mówić mu o położeniu geograficznym Polski, więc – nauczona wielomiesięcznym doświadczeniem pobytu w Stanach – powiedziałam: „Warsaw znajduje się 200 mil na wschód od amerykańskich baz wojskowych w Europie”. Bingo! Zrozumiał! Bardzo mu się spodobało, że ktoś może mieszkać w tak egzotycznym miejscu, więc –  cały czas z ciekawością i inteligencją Cejrowskiego – pytał dalej: „Czy wy tam w tej Warszawie macielodówki?”. „Mamy” – odpowiedziałam. „A ile kilogramów kostek lodu produkuje twoja lodówka na sześć godzin?”. Odpowiedziałam, że moja lodówka w ogóle nie wytwarza lodu w kostkach… Mój rozmówca był w cywilizacyjnym szoku, który wyrażał bezgraniczną pogardę dla prymitywnej kultury, z której się wywodzę. „A czy ty w ogóle rozumiesz słowo lodówka?” – zwątpił w końcu w moje umiejętności językowe i przestał ze mną rozmawiać. (Oczywiście podobieństwo między moim rozmówcą a podróżnikiem Cejrowskim nie jest dosłowne. Ten ostatni nie  klasyfikuje przecież kultur w zależności od odległości od baz amerykańskich w Europie czy zdolności wytwórczych lodówek, lecz od  słyszalności Radia Maryja i częstotliwości pielgrzymowania do  katolickich sanktuariów. A to zupełnie inne kategorie).

Ale nie chce mówić ani o Ameryce, ani o Cejrowskim, ani nawet o  lodówkach. Chodzi mi, obronę znaczenia pewnych pojęć. Tak jak upieram się przy europejskim znaczeniu lodówki, które niekoniecznie musi być związane z produkcją kilogramów kostek lodu, tak będę się upierała przy europejskim znaczeniu słowa „inteligencja", które ostatnio jest ustawicznie gwałcone.

Otóż czytam arcyciekawe książki panów Roberta Krasowskiego i Michała Kamińskiego, z których dowiaduję się różnych makiawelicznych prawd, ale  przede wszystkim tej, że Kaczyński jest „szaleńczo inteligentnym" człowiekiem. Panowie! Jak tak można! Toż to wystarczy zajrzeć do  jakiegokolwiek słownika, by przekonać się, co znaczy słowo „inteligencja”. Kaczyński może być sprytny, cwany,cyniczny, przebiegły, przewidujący, pragmatyczny, skutecznie intrygujący; może być odlotowy, demoniczny, deliryczny, depresyjny, performatywny, emotywny, zaangażowany, może być nawet czarującym lub abominacyjnym mężczyzną, ale  inteligentnym? Nie, i jeszcze raz nie!

Nie chcę przy tym krytykować Kaczyńskiego, chcę jedynie bronić szlachetnego znaczenia słowa „inteligencja". Słownikowo jest ono zastrzeżone dla tych, którzy potrafią myśleć (!), dedukować, przetwarzać informacje, kojarzyć, zapamiętywać, wyciągać wnioski, porównywać, uzasadniać, dowodzić, uczyć się, zapamiętywać, antycypować i kontrolować te wszystkie procesy. Kaczyński nigdy nie ujawnił, że umiejętności te  ma, co zresztą każdy z piszących o nim panów – zarazem – przyznaje.

Mit „inteligencji" pojawił się w polityce wraz z posłem Rokitą, o którym różni jego koledzy i wrogowie twierdzili z nabożeństwem: „inteligentny to on jest”. Szukałam dowodów, rozmawiałam z jego wielbicielami, z nim samym, czytałam jego teksty z tak wielkim trudem dziergane dla  „Dziennika”, i nic. Śladów wielkiej inteligencji znaleźć tam nijak nie  mogłam. Choć wiele innych cech – jak najbardziej. O pośle Michale Kamińskim też mówiono, że „inteligentnym jest”. Nie wiem, nie  rozmawiałam, dowodów nie mam, a przeczytana przeze mnie książka (wywiad) świadczy głównie o tym, że jest próżny, koniunkturalny i bardzo nielojalny. Co, jak mi się wydaje, stanowi szczególną przypadłość polskiej prawicy.

Może warto w obronie pięknego słowa „inteligencja" ukuć jakiś neologizm, na przykład „polgencja” (od połączenia polityki i inteligencji) i  obdarzać nim polityków, którzy charakteryzują się wybitnym poziomem sprytu, cynizmu, przebiegłości i narcyzmu? Można też – by nie dziwować –  mówić o jakiejś inteligencji politycznej na oznaczenie tych samych cech. W końcu mamy inteligencję techniczną, emocjonalną, społeczną, a nawet seksualną i sztuczną, to czemu nie polityczną? Że brzmi to jak nowomowa? Jak „inteligentny inaczej”? No, ale taka jest prawda. Taka jest inteligencja polityczna.

Więcej możesz przeczytać w 18/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.