Ja w sprawie ciała

Ja w sprawie ciała

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bardzo przejmują mnie nasze sportowe porażki. Po Euro 2012, a zwłaszcza po londyńskiej olimpiadzie, wpadłam w panikę. Z gazet, z wypowiedzi polityków, wreszcie z narzekań przyjaciół kibiców dowiedziałam się, że polski sport jest w dramatycznej sytuacji, że jest gorzej niż w najgorszych latach 50. Nie mówiąc już nic o tym, że na statystycznego Polaka przypada mniej olimpijskiego złota niż w Kazachstanie czy Iranie oraz że jedyne, czym zaimponowali nasi w Londynie, to liczbą sportowców i że była ona odwrotnie proporcjonalna do jakości ich sportu. Kompromitacja! Oczywiście nie brak złota mnie przejmuje (w końcu mamy łupki) ani rozmiar sportowej turystyki, ale wnioski, jakie z tych faktów wyciągnie nasza władza. Bo tak jak król Kazimierz zastawszy Polskę drewnianą, pragnął ją pozostawić murowaną – tak nasza władza postanowiła uczynić Polskę przejezdną, stadionową i medalową. A ponieważ w przeciwieństwie do króla Kazimierza to jej nie wychodzi, więc rzutem na taśmę zamierza przeznaczyć miliony z budżetu, by kolejne stadiony budować (tym razem lekkoatletyczne) i laury olimpijskie zdobywać. Już zebrała się specjalna ekipa u minister Joanny Muchy, by sport naprawiać, by złu przeciwdziałać i by medali – w najbliższej szesnastolatce – przybywało jak autostrad.

Myślenie w kategoriach perspektywicznych jest bardzo cenne i rzadkie w rządzie, który przywykł podejmować decyzje pod wpływem sondaży. Doceniam to. Ale martwię się bardzo pochopnością decyzji finansowych. Podejrzewam, że tak jak na Euro 2012, tak w najbliższych latach zostaną skierowane duże pieniądze na sport wyczynowy i „wylęgarnie mistrzów”. Minister Mucha już zapowiada, że rząd nie będzie finansował wszystkich rodzajów sportu, tylko „wyraźnie określone zadania”, czyli – jak można mniemać – postawimy na piłkę (bez której premier nie potrafi żyć), ciężary (bo zawsze nam z nimi po drodze), siatkówkę (by wbrew sobie uczyć się współpracy) oraz białą broń (bo się przyda w przypadku kolejnej niewoli).

Nasz rząd nie ma ambicji kulturowych, edukacyjnych, społecznych czy obywatelskich lub ich nie rozumie. Sport ma więc duże szanse na dofinansowanie. Głównie ten, który może przynieść trofea miłe władzy. To właśnie mnie niepokoi. Bo sport – wbrew pozorom – leży mi na sercu. Uważam, że trzeba do niego podejść – tak jak chce minister Mucha – perspektywicznie oraz tak, jak nie chce nikt – holistycznie. Najlepiej od strony ciała. I zobaczyć, jak ciało jest traktowane przez władzę, to znaczy – na przykład – przez instytucje edukacyjne. W przedszkolu, szkole, na studiach młody człowiek traktowany jest jako istota bezcielesna. Świadczy o tym chociażby status lekcji wychowania fizycznego. Jest on więcej niż marny. Mało gdzie są sale gimnastyczne i boiska z prawdziwego zdarzenia. Rzadko też szkoła traktuje edukację fizyczną po platońsku, czyli jako niezbywalny element rozwoju ducha i intelektu. Młodzież nieustannie bierze zwolnienia z wf., i to nie dlatego, że jest chora czy zdeformowana, ale by oszczędzić czas na inne, „ważniejsze” sprawy.

Można powiedzieć, że szkoła w ogóle nie zajmuje się i nie chce się zajmować ciałem swoich uczniów. Brak edukacji seksualnej jest tego kolejnym dowodem. A przecież taka edukacja nie służy wyłącznie technikom seksualnym, ale przede wszystkim znajomości własnej fizjologii, jej potrzeb, przemianom ciała, jego możliwościom i interakcjom. Ministrowie edukacji uciekają jednak od tematu, bojąc się go jak ognia. Uczeń jest dla nich przede wszystkim mózgiem, który trzeba zapchać, by nie wiercił się na lekcjach, oraz duszą, która dąży do zbawienia, więc powinna być podporządkowana katechecie. Ciało (głównie męskie) wysyłane jest na orliki lub – w specjalnych przypadkach – wyłapywane na potrzeby sportu wyczynowego. W Chinach tego rodzaju łapanki przynoszą sukcesy, ale w Polsce – nie. Mimo zakusów władzy jesteśmy zbyt indywidualistyczni.

Dopóki więc młodzi ludzie nie zaczną być postrzegani holistycznie, dopóki ich dusza nie połączy się (docześnie) z ciałem, dopóty będziemy wydawać bezsensownie pieniądze na ambicje polityków, działaczy i ministrów od sportu. Tak jak je bezsensownie wydajemy na samo Ministerstwo Sportu, które powinno stanowić integralny element Ministerstwa Edukacji (wszelakiej). A więc – panie premierze – nawet medali nie da się zdobywać bez poważnej rewolucji kulturalnej, i to nie tylko w sferze ducha, ale także ciała.
Więcej możesz przeczytać w 34/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.