Maria Peszek: można z tego piekła wrócić

Maria Peszek: można z tego piekła wrócić

Dodano:   /  Zmieniono: 
Maria Peszek (fot. Jerzy Stalega / newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
- To jest taka moja mała misja. Wiesz, że nie mam ciągot, żeby być misjonarzem, ale jestem teraz wyczulona na ludzi, którzy są w momentach niestabilności, rozwalenia, i wiem, jakie to jest potworne. Chciałabym, żeby poczuli, że nie są sami - mówi Marcie Strzeleckiej Maria Peszek. W najnowszym "Wprost" artystka mówi o nowej płycie i o "roku ciemności" w jej życiu.
Marta Strzelecka: W nowych tekstach piszesz o najtrudniejszych sprawach. Depresja, brak wiary, samobójstwo. Nie ułatwiasz sobie promocji tej płyty.

Maria Peszek: Kiedy zaczęłam o niej myśleć, pierwszą rzeczą, która mi zaświtała w głowie, było to, że chcę być jak taki kosz na brudy i odpady, czyli tematy nieprzyjemne, niepoprawne, takie, o których głupio jest mówić. Konkretne pomysły zaczęły się rodzić podczas mojej półrocznej podróży do Azji w ubiegłym roku.

Ale miałaś taki plan już wcześniej, po drugiej płycie.

Myślałam wtedy o napisaniu czegoś ciemnego, chłodnego, ale nie przewidziałam, że w takie otchłanie się udam. Jak mówi mój chłopak, Edek, tytuł poprzedniego albumu – „Maria Awaria” – był proroczy. Po awarii nastąpiło moje totalne wypalenie, głównie ludzkie, choć trochę też zawodowe. I rzeczywiście, ten mrok, który przeczuwałam, że będzie dotyczył trzeciej płyty, stał się zupełnie organiczny.

Ile czasu minęło od „Marii Awarii”, jeśli chodzi o twoje dojrzewanie? Wydaje mi się, że bardzo dużo.

Myślę, że sto lat. Sto lat na pewno. Jeśli doświadcza się katastrofy emocjonalnej, to jest graniczny moment w życiu. Albo się stamtąd wraca i jest się kimś bardzo innym, albo się po prostu nie wraca. Siła mojej zapaści była tak duża, że nastąpił olbrzymi zwrot. I wydaje mi się, że jestem innym człowiekiem.

Zupełnie inaczej śpiewasz. Masz głos kobiety, a nie nadwrażliwej dziewczyny.

Miałam wielką potrzebę znalezienia swojego prawdziwego głosu. Zdałam sobie sprawę, że albo krzyczę – na koncertach. Albo – na płytach – śpiewam bardzo delikatnie, z niuansami. Poszukiwanie własnej barwy było potwornie trudne, bo wciąż wracał głos tamtej poprzedniej Marii, który jest dla mnie prostszy, wyćwiczony. Natychmiast przepędzałam go batem. Totalna walka. Teraz bliżej jest mi do kogoś spod bloku, kto się wydziera, bo coś go boli w środku, niż do wymyślonej lirycznej niewinnej osoby.

Odkurzyłam swoje stare pianino, siadłam przy nim i zaczęłam jednym palcem szukać melodii. Takie były początki większości utworów. Sposób wydania płyty też jest dla mnie nowy – za własne pieniądze, z nową wytwórnią. Te kroki oznaczają odcięcie się od wszystkiego, co było wcześniej.

Skąd wzięła się taka potrzeba?

Nastąpił rok ciemności, podczas którego nie miałam siły nawet, żeby żyć, a co dopiero tworzyć. Udaliśmy się z Edkiem w półroczną podróż do Azji. Kiedy wyjeżdżałam, wydawało mi się, że już nigdy niczego nie napiszę ani nie zaśpiewam. Myślałam, że nie muszę ani pisać, ani pracować, ani wracać, ani nawet żyć, jeśli tak zdecyduję. To okazało się wyzwalające i dało mi energię. Wróciłam do Polski w sierpniu, pod koniec września tą samą metodą co zawsze narzuciłam sobie rygor – odcięłam się od wszelkich zobowiązań zawodowych i jakichkolwiek, tylko kilka koncertów w roku. Zamknęłam się, o 6.30 wstawałam, chwilę po 7 zaczynałam pisać. Wszystkie teksty stworzyłam w trzy miesiące – dość szybko. Myślę, że byłam wtedy taką zniszczoną glebą – na tych popiołach i zgliszczach dosyć szybko powstało coś nowego.

Pełny zapis rozmowy z Marią Peszek w najnowszym "Wprost", który od niedzieli od 12.00 dostępny jest już w formie e-wydania. Najnowszy numer "Wprost" można przeczytać też na Facebooku.