Druga młodość LOT-u

Druga młodość LOT-u

Dodano:   /  Zmieniono: 
Druga młodość LOT-u (fot. Brian/Wikipedia)
Po zdjęciu kagańca Brukseli LOT zamierza nie tylko gonić uciekających mu konkurentów, lecz także rozpocząć prawdziwą zagraniczną ekspansję. To plany ambitne, by nie rzec ryzykowne. Ale jeśli się powiodą, nasz przewoźnik mocno zyska na wartości.

Już nie tylko Pekin, i to ledwie trzy razy w tygodniu, ale takie metropolie, jak Singapur, Seul, Tokio i Bangkok. I w samych Chinach Szanghaj oraz Shenzhen. W końcu Azja to najszybciej rosnący rynek świata i trzeba tam być. Z kolei w Ameryce do Chicago i Nowego Jorku, gdzie do tej pory latał LOT, dołączą Boston, Miami, Waszyngton i San Francisco. Część z wymienionych kierunków ma być obsługiwana już w przyszłym roku, kiedy flotę LOT-u wzmocnią dwa długodystansowe dreamlinery. LOT chce mieć kilkanaście nowych połączeń rocznie. Taki jest wymóg resortu skarbu. Nieźle jak na linię, która dwa lata temu stała nad grobem i musiała się zgodzić na drastyczne cięcia, żeby uzyskać zgodę Brukseli na pomoc publiczną.

Głównym architektem zmian w firmie jest Sebastian Mikosz, 42-letni wielbiciel muzyki klasycznej i japońskiej sztuki walki aikido. Rozmawiamy w siedzibie spółki, na ostatnim piętrze futurystycznego biurowca zaprojektowanego przez światowej sławy architekta Stefana Kuryłowicza, nieżyjącego już fana awiacji i pilota. Budynek nie jest już własnością LOT-u. Jak wiele innych aktywów został sprzedany, by ratować firmę przed bankructwem.

LOKALNE NACISKI

Mikosz zaraża rozmówców wigorem i optymizmem. Sypie pomysłami i przykładami zagranicznych firm. – Za pięć lat LOT ma być dwa razy większy zarówno pod względem przychodów, liczby połączeń, jak i wielkości floty – mówi. Na dziś Mikosz chce lepiej wykorzystać obecny potencjał samolotów, wrócić na część skasowanych europejskich tras i zwiększyć częstotliwość rejsów. Rozwijane mają być głównie połączenia z portu w Warszawie. O szczegółach nie chce jeszcze rozmawiać. I trudno mu się dziwić, o siatkę połączeń trwa bitwa. Prezydenci i prezesi lotnisk nie szczędzą wysiłków, żeby postawić na swoim. Jan Pamuła, prezes krakowskiego lotniska w Balicach, człowiek bardzo wpływowy, były polityk Kongresu Liberalno-Demokratycznego, domaga się przywrócenia połączeń zamorskich. Przekonywał Mikosza, że LOT powinien obsługiwać latających do Ameryki Podhalan i Słowaków.

– To rentowne połączenie, ale tylko przez dwa letnie miesiące. Poza tym lotnisko w Krakowie ma za krótki pas, by dreamliner mógł z niego wystartować – odpowiada za każdym razem Mikosz. Lokalne naciski to zmora LOT-u. Sejm roi się od interpelacji w sprawie otwierania nowych połączeń. Firma ma latać do Jeleniej Góry, codziennie i koniec. – Kogokolwiek spotkam, to zawsze daje mi listę pięciu miast, gdzie LOT musi latać. Dlaczego? Bo byłem tam trzy razy. Aha, to mi zostało jeszcze 99 997 biletów do sprzedania – opowiada Sebastian Mikosz. Czuje się jak trener kadry w piłce nożnej, który słyszy: „Tu wstaw Lewandowskiego, a tam Błaszczykowskiego”.

STARY NOWY PREZES

Zanim Mikosz w 2009 r. trafił do LOT-u, skończył prestiżowy paryski Instytut Studiów Politycznych (IEP), był m.in. wiceprezesem Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych oraz dyrektorem w firmie doradczej Deloitte. Przez lata doradzał największym firmom, by w końcu wziąć stery w swoje ręce. Nie bez silnego wsparcia resortu skarbu. Miał ratować LOT przed bankructwem. W koszmarnym 2008 r. firma straciła ponad 700 mln zł, m.in. na opcjach paliwowych. Mikosz to pierwszy człowiek, który zaczął restrukturyzację firmy. Dotąd gdy były potrzebne pieniądze na pokrycie strat, zarząd sprzedawał kolejny składnik majątku, a to biurowiec, a to udziały w Cassinos Poland, a to w Eurolocie lub spółce zajmującej się naziemną obsługą samolotów. Takie łatwe pieniądze jednak się skończyły. Mikosz zwolnił 400 osób, zmniejszając fundusz płac z 400 na 350 mln zł. Ale szybko przekonał się o sile związków zawodowych. Doszło do otwartej wojny, kiedy wypowiedział układ zbiorowy i wziął się za anachroniczne zasady wynagradzania. Zwolnił dyscyplinarnie kilku liderów związkowych, ale zaraz potem musiał ich ponownie zatrudnić. Po półtora roku odszedł z firmy po zarzutach resortu skarbu, że działa… za wolno. – Odszedłem, bo nie mogłem realizować tego, co chciałem – tłumaczy. – Co panu blokowano? – Wszystko.

Więcej na ten temat można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay