Co powiedział papież Polakom?

Co powiedział papież Polakom?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy papież jest za kapitalizmem, czy za socjalizmem? Oto pytanie, które od dawna zdaje się najbardziej interesować polskich polityków.
Pytanie, na które odpowiedź jest zresztą prosta: nie jest ani za jednym, ani za drugim. Skoro tak, wyciągają wniosek niektórzy kandydaci na przywódców, to papież musi być za "trzecią drogą"! - cokolwiek by to ulubione przez demagogów pojęcie miało oznaczać.
Jeden rzut oka na papieskie dzieła wystarczy jednak, by zniweczyć ich nadzieję. "Społeczne nauczanie Kościoła nie jest jakąś "trzecią drogą" między liberalnym kapitalizmem a marksistowskim kolektywizmem" - te słowa, napisane przez Jana Pawła II w encyklice "Solicitudo rei socialis", nie pozostawiają miejsca na żadne próby wciągania papieskiego autorytetu do uwiarygodniania populistycznych programów politycznych, ale mało kto czerpie wiedzę o nauczaniu Kościoła z bezpośredniej lektury encyklik. Dlatego też polscy politycy z różnych ideowych parafii mimo wszystko podejmują regularnie takie próby.
Jan Paweł II nie może być ani za socjalizmem, ani za kapitalizmem, ponieważ Kościół od czasów Leona XIII i encykliki "Rerum novarum" konsekwentnie wyznacza sobie pozycję arbitra oceniającego istniejące systemy społeczne, a nie jednego z ośrodków, gdzie się je projektuje. Kryteria owej oceny są proste - dobre są takie zasady społecznego współżycia i gospodarowania, które sprzyjają uformowaniu jednostki w duchu ewangelicznych cnót, złe zaś takie, które cnotom owym zaprzeczają. Naturalnie pojawiają się trudności przy interpretowaniu konkretnych społecznych skutków cywilizacyjnego rozwoju; organizacje społeczne stale ewoluują, musi się więc zmieniać - stosownie do nowych doświadczeń - także społeczne nauczanie Kościoła.
Wydaje się, że Jan Paweł II w centrum owego nauczania stawia dwa kryteria: wolności i odpowiedzialności. Zdecydowanie potwierdza przyjęte przez jego poprzedników założenie, że fundamentem wolnego społeczeństwa jest nienaruszalność własności prywatnej - i równie zdecydowanie podkreśla, że własność jest nie tylko prawem, ale i obowiązkiem. Krytyka takiego rozumienia liberalizmu, które odłącza wolność od odpowiedzialności, wygłoszona podczas ostatniej pielgrzymki i na różne sposoby nadinterpretowywana przez polityków, nie może zaskakiwać nikogo, kto wcześniej słuchał papieskich homilii. Z całą pewnością nie może liczyć na życzliwość Kościoła swoista, postkomunistyczna wersja liberalizmu, wyznawana przez dorabiających się byłych działaczy PZPR i jej młodzieżowych przybudówek - sprowadzająca liberalizm do przekonania, że ten, kto ma kasę, może zrobić wszystko z tym, kto jej nie ma, względnie ma mniej.
Formująca się w pierwszych latach III RP centroprawica w większości nie miała nawet szkicowo zarysowanego programu gospodarczego. Kwestie te pozostawały przeważnie poza rozumieniem i zainteresowaniami jej działaczy; przystępując do pisania programów, postąpili więc oni zgodnie z sarmacką zasadą "czego nie wiesz, księdza pytaj".
Pech w tym, że ksiądz też nie wiedział - w seminariach nie uczy się nawet podstawowej wiedzy o gospodarce. Naturalnym zapleczem intelektualnym dla centroprawicy wydawał się wydział ekonomii KUL, ale wskutek restrykcyjnej polityki władz PRL wobec tej uczelni przez wiele lat był on odizolowany od myśli światowej i w chwili odzyskania wolności okazał się enklawą zgoła jaskiniowego socjalizmu, dawno już poza tą uczelnią zarzuconego. Na dodatek gospodarcze programy centroprawicy formowane były pod naciskiem dufnych w swe siły działaczy związkowych, obcesowo narzucających zatrudnianym przez siebie doradcom kierunek, w jakim miało iść ich myślenie.
W ten sposób wyprodukowano groteskową, socjalistyczną interpretację katolickiej nauki społecznej, przez kilka lat wypisywaną na politycznych sztandarach. Polegała ona na używaniu terminów z papieskiego nauczania, trywializowanych w duchu omnipotencji państwa. Mogliśmy więc na przykład słyszeć, że postulat "pomocniczości państwa" każe dotować z budżetu wielkie zakłady pracy. W istocie postulat ten oznacza w nauczaniu Kościoła coś wręcz przeciwnego - "pomoc dla samopomocy", a więc właśnie ograniczenie roli państwa w duchu lincolnowskiego "rząd niech pomaga w tym, czego obywatele nie mogą zrobić sami, i nie miesza się w to, co sami mogą zrobić lepiej". Na podobnej zasadzie nauczyli się centroprawicowcy posługiwać takimi pojęciami, jak "społeczna funkcja własności" (w ich rozumieniu sankcja dla zagarniania przez państwo dochodów) czy "zasada powszechnego przeznaczenia dóbr" (utożsamiona z leninowskim "kradnijcie ukradzione").

Ten dziwaczny produkt populistycznego socjalizmu ubranego w kościelną frazeologię umarł śmiercią gwałtowną po dojściu do władzy AWS. Okazało się, że żonglowanie wyrwanymi z papieskich dokumentów pojęciami wystarcza, by zdobyć głosy, ale by rządzić, trzeba mieć sprawy nieco lepiej przemyślane. Oczywiście wśród omamionych "katolickim" programem gospodarczym wyborców odebrane to zostało jako zdrada, co sprawia, że grunt pod dalsze szalbiercze nadużywanie nauki społecznej Kościoła nadal jest żyzny.
Rafał A. Ziemkiewicz

Pełny tekst artykułu "Co powiedział papież Polakom?" w najnowszym, 1031 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 26 sierpnia.
W tym samym numerze: Tropiciel plagiatów (Koniec ze ściąganiem z internetu prac magisterskich, doktorskich czy habilitacyjnych. Nieuczciwych studentów i naukowców zdemaskuje komputer.)