Święto pracy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przeciętny Polak nie pracuje aż przez trzecią część roku. Chcielibyśmy mniej pracować i lepiej żyć, a to cele sprzeczne.
Przeciętny Polak nie pracuje aż przez trzecią część roku, czyli przez 122 dni. Przez następne 11 dni w roku przebywa na zwolnieniu lekarskim. Prawie dwie godziny pracy traci codziennie na posiłki, świętowanie urodzin i imienin, kosmetykę, czytanie gazet czy gry komputerowe. Pracownicy sektora publicznego poświęcają pół godziny na zainstalowanie się w miejscu pracy rano oraz przygotowanie do wyjścia po południu. Statystyczny zatrudniony pracuje więc tylko niecałe 30 godzin tygodniowo (formalnie 40 godzin). Co szósty badany przez Pentor uważa, że pracuje efektywnie zaledwie 15 minut dziennie. Z kolei typowy polski rolnik nie poświęca zawodowym obowiązkom więcej niż trzy godziny dziennie. Jednocześnie połowa badanych przez Pentor deklaruje, że pracuje 60 godzin w tygodniu, a 12 proc. - ponad 100 godzin. To schizofrenia: Polacy są pracowici jedynie we własnej wyobraźni.

W ciągu roku formalnie poświęcamy na pracę 1750 godzin, faktycznie zaś nieco ponad 1500 godzin, podczas gdy Amerykanie i Kanadyjczycy około 2200 godzin. Więcej od nas pracują też na przykład Anglicy, Irlandczycy, Japończycy, a także Grecy i Hiszpanie. Jak wynika z danych McKinsey Institute, wydajność przeciętnego zatrudnionego jest u nas siedmiokrotnie niższa niż w Stanach Zjednoczonych (według niektórych danych - dziesięciokrotnie niższa), ponadsześciokrotnie mniejsza od efektywności Francuzów i Irlandczyków, a w porównaniu z Niemcami - ponad pięć razy niższa. I choć w ostatnich latach wydajność pracy w Polsce wzrasta, dystans dzielący nas od najbardziej rozwiniętych krajów wcale się nie zmniejsza. Powodem jest dokonujący się w postępie geometrycznym rozwój nowych technologii w krajach Zachodu. Różnica wydajności byłaby więc jeszcze większa, gdyby nie to, że na Zachodzie związki zawodowe wymusiły sztuczne utrzymywanie poziomu zatrudnienia, co podwyższa koszty pracy i obniża produktywność. Produktywność polskiego pracownika (nieco ponad 11 tys. euro rocznie) jest pięciokrotnie niższa od średniej dla UE, wynoszącej 54 tys. euro. Polak jest dwukrotnie mniej wydajny od Portugalczyka (23,8 tys. euro), najsłabszego pod tym względem w krajach unii.

- W dalszym ciągu pracujemy nawet dziesięciokrotnie mniej wydajnie niż Amerykanie czy Japończycy. To konsekwencja ogromnej luki technologicznej i inwestycyjnej oraz niedoskonałości w organizacji pracy. Tej przepaści ciągle nie potrafimy zasypać - mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier, dyrektor w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Wydawałoby się, że skoro nasz PKB wynosi zaledwie 41 proc. średniej w krajach Unii Europejskiej i nie potrafimy radykalnie usprawnić organizacji pracy ani też zmniejszyć luki technologicznej, to powinniśmy pracować więcej (jak społeczeństwa w krajach zaliczanych do azjatyckich "tygrysów"). Nic z tego. Większość ugrupowań w parlamencie przez lata domagała się skrócenia tygodnia pracy. Na razie skrócono go o dwie godziny - z 42 do 40. Badania opinii publicznej pokazują, że ponad 80 proc. Polaków nie godzi się na obniżenie zarobków wskutek skrócenia czasu pracy. Połowa chce mniej pracować, wiedząc, że oznaczałoby to mniejsze zarobki. Tymczasem tylko 29 proc. mieszkańców Unii Europejskiej woli mniej pracować i mniej zarabiać. Przeciwnego zdania - więcej pracy w zamian za więcej pieniędzy - jest 46 proc. Europejczyków, w tym 64 proc. Anglików i 58 proc. Włochów. - Chcielibyśmy mniej pracować i lepiej żyć, a to cele sprzeczne - konkluduje Leszek Balcerowicz, prezes NBP.

Formalnie koszt pracy jest u nas ponadsześciokrotnie niższy niż w Niemczech i pięciokrotnie niższy niż w Stanach Zjednoczonych. Te liczby są jednak mylące. Liczy się przecież cena wytworzonego produktu. Jeśli praca jest relatywnie tania (u nas przeciętnie 17 zł za godzinę) i produkt jest tani - szczególnie w eksporcie - wartość dodana będzie niska. Wysoka wartość pracy na Zachodzie (około 100 zł za godzinę) przekłada się jednak na znacznie wyższą niż u nas wartość dodaną. W branżach nowoczesnych, gdzie cena produktu polskiego i zagranicznego jest porównywalna, praca wcale nie jest tania, wykonują ją bowiem wysoko kwalifikowani specjaliści. W Polsce praca jest więc jeszcze stosunkowo tania w tych sektorach, które wytwarzają produkty nisko przetworzone: wolumen eksportu tych towarów jest duży, ale ich wartość niska. Jest to zatem eksport na granicy opłacalności. Lepiej wyprodukować program komputerowy, płacąc pracownikowi 25 dolarów za godzinę i sprzedać go za 100 dolarów, niż paletę z surowego drewna, którą sprzedaje się za 30 zł, mimo że godzina pracy kosztuje 17 zł.

- Gdy porównamy wysokość obciążeń płacy netto z obciążeniami brutto, to okazuje się, że siła robocza w Polsce należy do najdroższych na świecie - mówi Robert Gwiazdowski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Kiedy zagraniczni inwestorzy kupują polskie firmy (w większości państwowe), wcale nie mają więc do dyspozycji taniej, konkurencyjnej siły roboczej. Po pierwsze - godzą się zwykle na kosztowne, kilkuletnie pakiety socjalne. Po drugie - muszą dużo zainwestować w modernizację tych firm. Stanowisko pracy w takiej firmie nie jest zatem tanie, wobec tego i praca nie jest tania. Pozornie tania siła robocza nie jest wcale naszym atutem i ten argument będzie miał w najbliższych latach coraz mniejsze znaczenie.

Janina Blikowska

Pełny tekst w najnowszym, 1066 numerze tygodnika "Wprost" w sprzedaży od poniedziałku 28 kwietnia.