"Puls Biznesu" publikuje listę 1000 osób, które dostały państwowe posady po wygranej PiS

"Puls Biznesu" publikuje listę 1000 osób, które dostały państwowe posady po wygranej PiS

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło
Jarosław Kaczyński i Beata Szydło Źródło: Newspix.pl / DAMIAN BURZYKOWSKI
W poniedziałkowym wydaniu "Pulsu Biznesu" opublikowano listę tysiąca osób, które otrzymały posady pod dojściu PiS-u do władzy w 2015 roku. "Skala i tempo upartyjnienia firm i instytucji, na które wpływ ma obecny rząd i jego zaplecze polityczne, są tak ogromne, że nie ma wątpliwości, iż przy doborze osób regułą są klucze partyjny i rodzinny oraz znajomości, a nie kompetencje" – komentuje redakcja.

W 2012 roku ogromną burzę wywołało opublikowanie w „Pulsie Biznesu” dwie listy osób, które zdobyły posady dzięki powiązaniom z koalicją PO-PSL. W ówczesnym zestawieniu, obejmujący stan po pięciu latach rządów, znalazło się ponad 400 osób z nadania PO i drugie tyle z PSL. Na podobnej „liście wstydu”, po roku rządów Prawa i Sprawiedliwości znalazło się tysiąc osób, a publikacja wszystkich nazwisk zajęła 14 stron w papierowym wydaniu „Pulsu Biznesu”.

twitter

O liście

"Na pomysł stworzenia listy działaczy Prawa i Sprawiedliwości, ich rodzin i znajomych, którzy po ostatnich wyborach znaleźli pracę w państwowych spółkach i instytucjach, wpadłem wiosną 2016 r., kiedy informacje o kolejnych, czysto partyjnych, nominacjach zaczęły pojawiać się z coraz większą częstotliwością" – skomentował autor zestawienia Dawid Tokarz.

Jak wyjaśnił, materiał do swojej publikacji zbierał z innych mediów, posiłkował się także informacjami ujawnianymi przez partie opozycyjne na stronach misiewicze.pl (inicjatywa.Nowoczesnej) oraz pisiewicze.pl (witryna powstała z inicjatywy PO). W ten sposób, po weryfikacji, często u samych zainteresowanych powstała lista 1000 osób, która, jak zaznacza sam autor, jest jeszcze niekompletna. Zapoznać się z nią można w poniedziałkowym wydaniu "Pulsu Biznesu" oraz za pośrednictwem strony internetowej dziennika.

Oświadczenie redakcji

Poniżej publikujemy oświadczenie redakcji ws. listy.

Nasza lista zatytułowana jest: „Działacze Prawa i Sprawiedliwości, Solidarnej Polski i Polski Razem oraz członkowie ich rodzin i znajomi, którzy za kadencji obecnego rządu objęli stanowiska w spółkach skarbu państwa, agencjach i innych instytucjach państwowych”.

Oznacza to, że figurują na niej nie tylko osoby pełniące obecnie wymienione przy ich nazwiskach funkcje, ale także takie, choć nieliczne, które stanowiska zdążyły już utracić. Uprzedzając reakcje osób znajdujących się na tej liście, które są przekonane, że posady zawdzięczają wysokim kompetencjom, wyjaśniamy, iż sama obecność na niej nie przynosi ujmy.

Osoby, których nominacje były uzasadnione odpowiednim wykształceniem, doświadczeniem i kompetencjami, największe pretensje powinny mieć do liderów PiS i jego mniejszych koalicjantów. Skala i tempo upartyjnienia firm i instytucji, na które wpływ ma obecny rząd i jego zaplecze polityczne, są tak ogromne, że nie ma wątpliwości, iż przy doborze osób regułą są klucze partyjny i rodzinny oraz znajomości, a nie kompetencje. W konsekwencji poza ewidentnymi przypadkami (osoby z prawomocnymi wyrokami, skompromitowane na poprzednich stanowiskach, wykazujące się totalnym brakiem kompetencji czy wykształcenia) trudno arbitralnie osądzić, które nominacje są, przynajmniej w części, „eksperckie”, a które w całości „partyjne”. Sama obecność na liście nie oznacza więc, że dana osoba ma powody do wstydu. Nie oznacza też, że PiS czy jego „przybudówki” mają się wstydzić za konkretną osobę. Jarosław Kaczyński, Beata Szydło, jej ministrowie i inni liderzy rządzących partii powinni jednak wstydzić się, że tak obszerna, a przecież wciąż niepełna, lista mogła w ogóle powstać.

Źródło: Puls Biznesu