Kownacki: nie ujawniłem raportu ABW ws. Gruzji

Kownacki: nie ujawniłem raportu ABW ws. Gruzji

Dodano:   /  Zmieniono: 
"W dniu dzisiejszym media powróciły do nieprawdziwej informacji, jakobym ujawnił tajny raport ABW na temat incydentu w Gruzji. Nigdy nie przekazałem żadnemu dziennikarzowi jakiejkolwiek informacji tajnej" - powiedział Piotr Kownacki, szef kancelarii prezydenta.
Według Kownackiego ten zarzut to element kampanii wyborczej. Jego wypowiedź jest reakcją na informację, którą Radio RMF FM podało w czwartek, że z ustaleń Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wynika niezbicie, że raport w sprawie gruzińskiego incydentu dał dziennikarzom Kownacki. Według RMF FM "zdanie ABW podziela prokuratura, która zakończy śledztwo za kilka tygodni" i ma postawić Kownackiemu zarzuty. Radio podaje, że może je również usłyszeć wiceszef BBN Witold Waszczykowski.

Według stacji "funkcjonariusze rozpracowywali Piotra Kownackiego, angażując spore środki operacyjne", ustalając m.in. billingi rozmów i miejsca logowania telefonów do przekaźników telefonii komórkowej.

Śledztwo w sprawie ujawnienia raportu ABW prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie. "Konsekwentnie odmawiamy informacji na temat postępowania oraz tego na jakim ono jest etapie" - powiedział rzecznik tej prokuratury Mateusz Martyniuk.

Kownacki nie wykluczył, że doniesienia Radia RMF FM mogą być także zemstą za opublikowanie w środę przez BBN raportu zarzucającego rządowi nieudolność w staraniach o uwolnienie porwanego, a później zabitego w Pakistanie Polaka.

W kwietniu przeciekiem zajmowała się sejmowa komisja do spraw służb specjalnych. Jak podaje RMF, ABW przedstawiła komisji informację ze śledztwa w tej sprawie.

 

"Opisywane posiedzenie sejmowej komisji do spraw służb specjalnych miało miejsce półtora miesiąca temu. Czemu więc te rzekome rewelacje oparte o anonimowe źródła upubliczniane są właśnie teraz, w ostatnich dniach kampanii wyborczej?" - mówił szef prezydenckiej kancelarii. Jego zdaniem jest to próba zdyskredytowania jego i Kancelarii Prezydenta.

"Od mniej więcej dziesięciu dni trwa nagonka na mnie pod hasłem nieprawidłowości w Banku Ochrony Środowiska. Rozumiem, że wszelka amunicja, jaką propagandyści Platformy dysponowali, już się zużyła" - powiedział Kownacki. Dodał, że jego apel o ujawnienie dowodów, które świadczyłyby o spowodowaniu przezeń strat w banku, pozostał bez echa. "Oczywiście, że nie ma nic takiego, więc ta sprawa, mam nadzieję, ucichła. Wyciągnięto więc kolejną" - dodał.

Podkreślił, że posiedzenia sejmowej speckomisji są tajne, "zatem, jeżeli się dowiedzieli, ktoś musiał zrobić przeciek", a sprawa została nagłośniona nie tuż po posiedzeniu komisji, lecz "na dwa dni przed wyborami i w dzień po pokazaniu się raportu BBN". "Jest oczywiste, że chodzi o niezwykle brutalną czarną propagandę, którą uprawia się po to, żeby wpłynąć na wynik wyborów" - ocenił Kownacki.

Odnosząc się do fragmentu dotyczącego badania przez ABW billingów, Kownacki powiedział, że w śledztwie w sprawie przecieku Kancelaria Prezydenta "wzorowo współpracuje" z prokuraturą - udostępnia billingi, księgę wejść i wyjść, dane o spotkaniach w kancelarii. "W związku z tym nie trzeba było jakichś szczególnych działań tajnych służb" - powiedział.

Na pytanie o spotkania z dziennikarzami "Dziennika" na kilka dni przed opublikowaniem przez tę gazetę raportu - na co mają wskazywać billingi i logowania do sieci - Kownacki odrzekł, że kancelaria przekazała prokuraturze "lepsze dowody" - księgę wejść i wyjść z nazwiskami dziennikarzy. "Ci dziennikarze nie pierwszy i nie ostatni raz wtedy rozmawiali ze mną. Często piszą o sprawach Gruzji i kierunku wschodnim, niejednokrotnie zwracali się o rozmaite informacje" - powiedział Kownacki. Według niego reporterzy byli u niego dzień po opublikowaniu raportu.

"Musiałem tłumaczyć, że nie mam nic wspólnego z jakimiś rzekomymi stratami, rzekomo związanymi z jakimiś transakcjami, których nikt nie potrafił opisać. Dzisiaj muszę tłumaczyć, że nie mam nic wspólnego z rzekomym ujawnieniem dziennikarzom tajemnicy państwowej. Rozumiem, że jutro anonimowe źródła podadzą, że jestem odpowiedzialny za olbrzymią dziurę budżetową i że to moje spółki przesyłają jednemu z liderów Platformy Obywatelskiej, takiemu z Lublina, pieniądze z rajów podatkowych na jego kampanię" - ciągnął Kownacki.

"Ponieważ jestem non-stop zmuszany udowadniać, że nie jestem wielbłądem, chciałbym ułatwić sprawę. Proszę porównać. To jest wielbłąd, a to jestem ja" - powiedział Kownacki, okazując barwną fotografię dromadera.

Podpisany przez szefa ABW poufny raport w sprawie incydentu z oddaniem strzałów podczas podróży prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Gruzji w listopadzie ub. roku ujawnił "Dziennik". Gazeta pisała, że za najbardziej prawdopodobną wersję dokument uznał, iż "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". ABW zapowiedziała skierowanie do prokuratury zawiadomienia o przestępstwie ujawnienia tajemnicy służbowej.

Kownacki oświadczył 30 stycznia br., że nie był źródłem przecieku. Ocenił, że informacje o ujawnieniu tajemnic dziennikarzom miały odwrócić uwagę od meritum - wątpliwej jakości raportu ABW.

Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie ujawnienia raportu. Kodeks karny przewiduje do trzech lat więzienia dla osoby, która ujawnia tajemnicę osobie niepowołanej. Według "Wprost" jako źródło przecieku ABW typowała wiceszefa BBN Witolda Waszczykowskiego. ABW nie komentowała doniesień mediów, sam Waszczykowski mówił, że nie mógł być źródłem przecieku, bo nie miał dostępu do raportu.

dk/pap