Śledczy ze sprawy Olewnika odmówił zeznań

Śledczy ze sprawy Olewnika odmówił zeznań

Dodano:   /  Zmieniono: 
Były wiceszef wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy wojewódzkiej policji w Radomiu Remigiusz Minda, któremu sąd postawił zarzuty utrudniania śledztwa, odmówił składania zeznań przed sejmową komisją śledczą do zbadania sprawy Krzysztofa Olewnika.
Pełnomocnik emerytowanego policjanta mec. Jolanta Turczynowicz-Kiryłło złożyła wcześniej wniosek o zawieszenie prac komisji do czasu zakończenia postępowania, w którym świadek ma zarzuty lub alternatywnie - o zmianę terminu przesłuchania go do czasu, kiedy "jego sytuacja będzie klarowna, a status procesowy jasny". Komisja jednogłośnie oddaliła wnioski. Posłowie nie zgodzili się również na postulat prawniczki ws. ochrony wizerunku jej klienta, uznając, że istotą prac komisji jest jawność.

Pełnomocnik argumentowała wnioski o zawieszenie prac komisji lub zmianę terminu przesłuchania Mindy "uzasadnionym przypuszczeniem, iż rozstrzygnięcia podjęte w śledztwie w kwestii stawianych świadkowi zarzutów oraz jego rezultaty mogłyby być przydatne do wszechstronnego zbadania sprawy przez komisję".

Przewodniczący komisji Marek Biernacki (PO) przekonywał tymczasem, że jej obrady są szansą dla świadka na odniesienie się do wszystkich kwestii. "To miejsce, gdzie przy kamerach, w formie publicznej można bronić się przed zarzutami" - powiedział. Opinię tę podzielili pozostali posłowie. "Jeżeli świadek uzna, że dokonywałby samooskarżenia, nie musi składać zeznań, ale jeśli chce przekazać fakty przemawiające na jego korzyść, ma kapitalną okazję" - mówił Zbigniew Wassermann (PiS).

Świadek oświadczył jednak, że odmawia składania zeznań. Zadeklarował jednocześnie, że złoży je na piśmie, gdy zmieni się jego sytuacja prawna.

Remigiusz Minda jest jednym z trzech związanych ze śledztwem policjantów, którzy usłyszeli zarzuty "utrudniania śledztwa i niedopełnienia obowiązków służbowych, skutkujących śmiercią człowieka. Funkcjonariusze m.in. nie sprawdzili anonimu wskazującego bandytów. Żaden z nich nie przyznał się do winy.

"Mając do dyspozycji i do wyboru - czy prawo do obrony, czy zeznawanie przed komisją, powiedzieliśmy, że wybieramy prawo do obrony, bo to jest być, żyć albo nie być, tam będzie chroniona godność i honor" - powiedziała dziennikarzom Turczynowicz-Kiryłło.

"Bardzo istotne jest to, że przecież ciągle nie jest ustalone, czy - a jeśli tak, to kto stał za tym porwaniem. I my wystawiając tutaj niejako całą swoją wiedzę, możemy się narazić na to, że osoby, które gdzieś tam +pociągają za sznurki+, utrudnią nam później obronę w postępowaniu karnym" - dodała.

Jak mówiła, jednym z powodów dla którego postulowała ochronę wizerunku swego klienta, jest próba zapobieżenia utrwalenia jego negatywnego obrazu.

Posłowie z komisji skrytykowali zachowanie świadka. Biernacki wyraził przekonanie, że "na pewno nie opóźni to prac komisji". "Ta komisja obraduje troszkę w innym stylu niż inne komisje; posłowie +przekopali się+ przez setki tomów akt i po pierwszych przesłuchania prokuratorów i policjantów było wiadomo, że komisja nie da się zbyć ogólnymi stwierdzeniami. Szkoda, że świadek, który ma postawione zarzuty, nie skorzystał z prawa do publicznej obrony, jeżeli czuje się osobą, która jest pomawiana" - skomentował w rozmowie z dziennikarzami Biernacki. Ocenił, że zeznania świadka, mogłyby "wzbogacić" komisję i ma nadzieję, że Minda zmieni zdanie.

"To nadużycie prawa do obrony i wykorzystanie komisji, w sytuacji, w której można było rzetelnie pomóc jej w wyjaśnieniu tej sprawy, tak naprawdę do stworzenia propagandy obrończej" - ocenił Wassermann.

Komisja po południu przesłuchała byłego zastępcę płockiego komendanta miejskiego - Jana Mańkowskiego. W krótkim oświadczeniu na wstępnie świadek powiedział, że jego rola w sprawie, poza krótkim czasem kiedy weryfikował dokumenty i wyznaczał zadania ludziom, sprowadzała się do kwestii logistycznych. Jak wyjaśnił, zajmował się głównie sprawami bieżącymi w powiecie, w tym "zabezpieczaniem sił i środków na realizację zadań, które pojawiały się w danej chwili".

Zeznał też, że rozpatrywane były różne przyczyny zaginięcia Olewnika. Mówił, że brano pod uwagę zarówno działania zorganizowanej grupy przestępczej, jak i samouprowadzenie, a także "nie pamięta dokładnie co, ale coś związanego z kobietami". "Włożyliśmy masę pracy w rzeczy, które się nie potwierdziły, sprawdzaliśmy wiele śladów" - podkreślił. Powiedział, że nie miał odczucia, iż lansowano tezę o samouprowadzeniu.

Krzysztof Olewnik został uprowadzono w październiku 2001 r. Sprawcy więzili go przez wiele miesięcy, a ostatecznie zabili, mimo otrzymanego okupu w wysokości 300 tys. euro. Rodzina Olewników ma pretensje do władz m.in. o to, że na początkowym etapie sprawy prowadzono ją niefrasobliwie, zajmowano się pobocznymi wątkami i forsowano wersję o tym, że Olewnik - mając problemy w biznesie i życiu osobistym - sfingował swoje porwanie.

pap, em