Armia – sukces?

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Nie będziemy czekać do następnej kadencji Sejmu z uzawodowieniem wojska. Armia zawodowa jest potrzebna Polsce jak najszybciej, bo zmienił się charakter zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa. (…) Podjęliśmy decyzję, aby rok 2008 był rokiem, w którym rozpoczniemy i zakończymy wycofywanie polskich żołnierzy z Iraku – zapowiedział w 2007 roku premier. I tu słowa dotrzymał w całej rozciągłości.
W październiku 2008 roku ostatni polski żołnierz wyjechał z Iraku, czego od dawna domagała się opinia publiczna. Była to o tyle łatwa decyzja, że Amerykanom w tym czasie zależało już bardziej na zwiększeniu polskiego kontyngentu w Afganistanie. Kiedy rząd podjął decyzję o wysłaniu tam dodatkowych 800 żołnierzy, USA bez żalu pożegnały się z polskim kontyngentem wojskowym w Iraku, zwłaszcza, że pod względem bezpieczeństwa sytuacja w tym kraju ustabilizowała się do tego stopnia, że Amerykanie zaczęli rozważać powolną redukcję własnych sił nad Eufratem i Tygrysem. Inną sprawą jest fakt, że oprócz wypełnienia sojuszniczego obowiązku Polska nie zyskała na misji w Iraku niczego – ale to należy zapisać na konto poprzednich rządów, które nie potrafiły wynegocjować od USA rekompensaty za trwającą 6 lat misję polskich żołnierzy.

Dużo bardziej karkołomnym zadaniem niż zakończenie misji, na której nie zależało już tak naprawdę nikomu, było przyspieszenie profesjonalizacji polskiej armii. Rząd PiS przewidywał, że armia przejdzie na pełne zawodowstwo w 2012 roku. Donald Tusk przesunął tę datę o 3 lata wywołując popłoch w szeregach wojska, które musiało błyskawicznie zweryfikować wszystkie plany rozwoju, dostosowując je do rządowego projektu. Ministrowi obrony narodowej Bogdanowi Klichowi udało się jednak zrealizować ambitny plan premiera. Nie obyło się jednak bez potknięć. Mimo że zrezygnowano z powszechnego poboru do dziś nie wypracowano systemu szkolenia rezerw, co sprawia, że w przypadku ogłoszenia powszechnej mobilizacji, młodych rekrutów trzeba by uczyć wszystkiego od podstaw. Na to zaś, w przypadku konfliktu zbrojnego na terenie Rzeczpospolitej, może nie starczyć czasu. Ponadto nie udało się wypełnić wszystkich wakatów w armii, która choć teoretycznie miała liczyć 120 tysięcy, została „po cichu" zredukowana do 90 tysięcy i dziś na jednego wydającego rozkazy (oficera i podoficera), przypada w niej mniej niż 0,5 szeregowego, a więc tego, który rozkazy ma wykonywać. Ponadto uzawodowiona w błyskawicznym tempie armia musiała, w związku z kryzysem finansowym mocno zacisnąć pasa – w tym roku budżet MON zmniejszył się w sumie o 5 miliardów złotych, a więc o niemal 20 procent, co odbiło się na rezygnacji z części programów modernizacyjnych. To wywołało niezadowolenie w wojsku, którego najbardziej jaskrawym przejawem było wystąpienie byłego dowódcy wojsk lądowych gen. broni Waldemara Skrzypczaka. Skrzypczak publicznie oskarżył MON o to, że przez opieszałość w zakupach sprzętu, a także brak rozeznania w potrzebach polskiej armii naraża życie polskich żołnierzy walczących w Afganistanie. Po raz pierwszy od słynnego obiadu drawskiego wysoko postawiony generał zakwestionował w ten sposób skuteczność cywilnej kontroli nad armią wywołując dość poważny kryzys w wojsku.