11 czerwca - czyli wyborczy mundial

11 czerwca - czyli wyborczy mundial

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wszyscy ci, którzy mieli już dość oglądania jak Jarosław Kaczyński zaprasza na debatę Bronisława Komorowskiego, a Komorowski rewanżuje się takim samym zaproszeniem i w rezultacie – nie spotykają się wcale, mogą odetchnąć z ulgą. W RPA rozległ się pierwszy gwizdek sędziego, w związku z czym kampania zostanie wypchnięta z telewizyjnej ramówki przez Mundial.
Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, podobnie jak kampania prezydencka, budzą emocję ze względu na to, że są areną konfrontacji. Messi kontra Rooney, Cristiano Ronaldo kontra Robinho, Didier Drogba kontra Xavi – perspektywa starć takich tytanów działa na wyobraźnię kibiców na całym świecie. Kampania prezydencka w Polsce też jest rywalizacją, ale niestety drużyn klasy Hiszpanii, czy Argentyny nie widać. I dlatego śmiem twierdzić, że wyborcy zagłosują pilotami na mundial.

Bo przyjrzyjmy się tylko kandydatom. Bronisławowi Komorowskiemu piłka cały czas odskakuje, co jakiś czas wbija ją do swojej bramki, a w dodatku co rusz mecze w jego wykonaniu przerywa Janusz Palikot wbiegając na boisko i pokazując język rywalom. Gdyby nie fakt, że w drużynie Komorowskiego rozgrywającym jest największa gwiazda na naszym politycznym rynku – Donald Tusk – to kandydat PO mógłby już dziś przegrywać tę rozgrywkę. Nie przegrywa, ale i nie umie przeprowadzić żadnej ofensywnej akcji, w związku z czym na ławce trenerskiej PO panuje niepokój ze względu na perspektywę rzutów karnych (czyli II tury), które mogą rozstrzygnąć wybory. A karne, jak wiadomo, to loteria.

Z drugiej strony jest Jarosław Kaczyński, który posyła na boisko zawodników dotychczas rezerwowych (Poncyljusz, Kluzik-Rostkowska), a sam obserwuje przebieg meczu z ukrycia i tylko co jakiś czas znienacka pojawia się na boisku, żeby wykonać rzut wolny, albo podyskutować z sędzią na temat fauli popełnianych przez rywali. Kaczyński znany dotychczas z szaleńczych rajdów prawym skrzydłem, teraz stara się ich unikać – w rezultacie jego drużyna wprawdzie nie traci bramek, ale ich również nie strzela. Starcie Komorowski-Kaczyński jest więc nudne jak flaki z olejem – a oglądanie go jest równie atrakcyjną perspektywą jak przyglądanie się rywalizacji Odry Wodzisław z Polonią Bytom.

Pozostałe „drużyny" w ogóle nie zasługują na to, aby grać w wyborczym mundialu. Grzegorz Napieralski stara się wprawdzie jak może, próbuje strzelać z przewrotki i co i rusz pozdrawia kibiców, ale nie zmienia to faktu, że jest politycznym rzemieślnikiem i Messim polskiej polityki nigdy nie będzie. Andrzej Olechowski pomylił dyscypliny i stara się grać w krykieta, w rezultacie wyprzedza go nawet taki outsider jak Janusz Korwin-Mikke. A Waldemar Pawlak obraził się na sędziów i kibiców i nie gra w ogóle. Z kolei Kornel Morawiecki, Bogusław Ziętek i Andrzej Lepper – czyli San Marino, Liechtenstein i Luksemburg zakwalifikowali się do tych rozgrywek tylko dlatego, że nie rozgrywa się tu eliminacji.

Nic więc dziwnego, że widownia ziewa i coraz częściej grozi, że zbojkotuje mecz finałowy udając się 20 czerwca i 4 lipca na grilla. Najbardziej martwi to Komorowskiego, bo ultrasi Kaczyńskiego na finał na pewno przyjdą. Jedyne co cieszy to fakt, że w odróżnieniu od poprzednich kampanii zawodnicy unikają kopania się po kostkach. – Dobre i to – pomyślał wyborca przełączając telewizor na mecz Argentyna-Nigeria.