Zdrowie i polityka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zwykle politycy potrzebują trochę czasu, by poinformować wierny elektorat, że nie zrealizują swoich wyborczych obietnic. Politycy Platformy Obywatelskiej, po wygranych wyborach parlamentarnych, stwierdzili jednak najwyraźniej, że nie ma na co czekać.
Donald Tusk wykorzystuje wyborczy sukces, by poukładać partię „po swojemu". Stronnictwo ministra (jak długo jeszcze?) Cezarego Grabarczyka zostało wyraźnie osłabione w wyniku wyborczych porażek przedstawicieli „spółdzielni”. Tusk zajął się więc drugim silnym człowiekiem partii – Grzegorzem Schetyną. Schetyna już raz poczuł twardą rękę Tuska, który po aferze hazardowej „zdegradował” go do funkcji szefa klubu parlamentarnego, z której Schetynie udało się – dzięki pomocy prezydenta Komorowskiego – „wybić” na marszałka Sejmu. Marszałek Sejmu jest formalnie drugą osobą w państwie, ale nikt chyba ani przez chwilę nie miał wątpliwości, że w rzeczywistości karty rozdaje premier. Zamiana fotela wicepremiera na fotel marszałka Sejmu była dla Schetyny tym, czym dla ambitnego dowódcy jest wysłanie go na tyły daleko poza linię frontu. „Nagrodzony” w ten sposób dowódca postanowił więc nie ułatwiać życia premierowi Tuskowi i blokował ustawy, na których Tuskowi szczególnie zależało. To już jednak przeszłość.

Schetynę na stanowisku drugiej osoby w państwie zastąpi totumfacka Donalda Tuska - minister zdrowia Ewa Kopacz. Pani minister zwinnie uniknęła odpowiedzialności za wprowadzone reformy i za te, których wprowadzić, mimo szumnych zapowiedzi, nie zdążyła. Cóż poradzić - premier powołał ją do wyższych celów. Do licha z pacjentami. Trzeba ratować partię. A konkretnie pozycję premiera w partii. Nie można odmówić Tuskowi tego, że zachował się jak wytrawny gracz. Zapewnił sobie spokój wewnątrz partii na najbliższą kadencję. Szkoda tylko, że swój spokój osiągnął kosztem pacjentów.

Ewa Kopacz jako minister zdrowia próbowała doprowadzić do obligatoryjnego przekształcania szpitali w spółki, utworzyła urząd Rzecznika Praw Pacjenta, przygotowała koszyk świadczeń gwarantowanych ze środków publicznych, wprowadziła też przepisy nakładające obowiązek ustalania urzędowych cen i marż na leki finansowane przez NFZ. W dalszej perspektywie zamierzała wprowadzić dobrowolne dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. Jeszcze tydzień przed końcem kampanii zarzekała się, że chce doprowadzić reformę służby zdrowia do końca. Być może historia zapamiętałaby ją, jako pierwszą minister zdrowia, której udało się poruszyć skostniały system opieki zdrowotnej. Mogły być szampan i fanfary, a zostały wstyd i ucieczka na z góry upatrzone pozycje. Bywa.

Co stanie się teraz z reformą zdrowia? Prawdopodobnie rząd Donalda Tuska będzie kontynuował dotychczasowe prace, ale już do końca kadencji będziemy słyszeć, że: 1. nie udało nam się wszystkiego zrobić, bo zmienił się minister zdrowia, 2. nowemu ministrowi zajęło rok, by odnaleźć się w resorcie, 3. nowy minister zdrowia miał inną koncepcję, 4. nowy minister zdrowia poróżnił się z marszałkiem Sejmu w sprawie antykoncepcji.

Reformie służby zdrowia Platforma poświęciła sporą część swojego programu oraz kampanii wyborczej. A Ewa Kopacz była twarzą tej reformy. To na niej spoczywała odpowiedzialność za powodzenie projektu. To ona złożyła w imieniu partii obietnice zaadresowane do pacjentów. Jej nagły polityczny awans ukazał boleśnie, jaki stosunek do swoich obietnic ma PO. Skoro bowiem obietnicę naprawy służby zdrowia złożyła Ewa Kopacz, to Ewa Kopacz powinna dopilnować, by ta obietnica została spełniona. Niestety zabrakło odwagi. Być może jednak domaganie się odwagi w polityce jest wyrazem naiwności?