A propos nagród i odznaczeń. O dziwo, w tym roku ponownie zostaną wręczone Fryderyki, czyli ta nagroda polskiego przemysłu fonograficznego, która nikogo nie interesuje, wręczają ją niekiedy na zapleczach warszawskich dyskotek, i ma mniej więcej tyle prestiżu, co Nagroda Bibliotek Suwalskich. W kategorii płyta zagraniczna nagrodę zgarnie w tym roku prawdopodobnie Adele. Trochę mi dziewczyny szkoda. Będzie żyła jeszcze bardzo długo, nagra kupę hitowych płyt, a nigdy się nie dowie, że w Polsce czeka na nią taki ładny przycisk do papieru.
Aktor Zbigniew Zamachowski też zostanie jurorem. W „Bitwie na głosy". Tak, w tym samym programie, w którym Grażyna Szapołowska powiedziała onegdaj, że słyszy „trochę rocku”. Nie mam pojęcia, co usłyszy w „Bitwie na głosy” jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, który onegdaj grywał główne role u Kieślowskiego. Jedno jest pewne – akurat tę bitwę przegrał głos rozsądku.
Skoro wszyscy wciąż myślimy o Romanie Polańskim, że jest „nasz", to „nasz” jest również Paweł Pawlikowski, brytyjski reżyser, który wyprowadził się z macierzy w latach siedemdziesiątych. Jego nowy, po „My summer of love”, film „The Woman in the fifth” to pełna psychologicznych niuansów, enigmatyczna historia o miłości z Ethanem Hawkiem w roli głównej. Piszę o nim, bo właśnie wszedł do kin brytyjskich, a o polskiej premierze jakoś nie słychać. No cóż, widocznie Pawlikowski aż tak bardzo „nasz" nie jest.
W 2016 r. Wrocław zostanie Europejską Stolicą Kultury. Z tej okazji powołano radę programową w składzie: Stanisław Bereś, paru lokalnych totumfackich i Maestro Zanussi. To już wiadomo, jak obchody będą wyglądać. Retrospektywa filmów Zanussiego, wystawa zdjęć „Zanussi a Wrocław", odsłonięcie pomnika Maestro na pl. Solnym. I najważniejsze: premiera filmu Mistrza „Europejski kryształ”. Fabuła: bohater (Seweryn) siedzi na krześle, gapi się przez okno i widzi Europę. W pokoju obok Komorowska gotuje barszcz.
W lipcu przyjedzie do Polski na koncert w warszawskiej Stodole lekko już podstarzały antychryst rocka światowego, czyli pieśniarz Marilyn Manson. To już czwarty występ artysty w Polsce, który być może liczy na to, że wywoła parę protestów i procesji tak jak za pierwszym razem, gdy grał u nas w 2001 r. No niestety, ale od darcia Biblii i malowania się na misia pandę to my już mamy własnych fachowców. Takich, co i po polsku mówią, i pouśmiechają się w TVP.
Podobno polska i urodziwa piosenkarka Marina Łuczenko dostała propozycję, aby rozebrać się w „Playboyu". To bardzo dobra wiadomość, bo piszę o Marinie w tej rubryce dosyć często, a może w końcu będę miał z jej osobowością artystyczną trochę dłuższy kontakt niż przez piętnaście sekund. Bo mniej więcej po takim czasie wyłączam jej radosną twórczość.
Cała Polska, jak długa i szeroka, dostaje wypieków od pokazywanego właśnie w kinach filmu „Big Love" Barbary Białowąs, a konkretniej od pokazywanych w filmie co rusz momentów. Chcących iść na „Big love” do kina i zapłacić za te atrakcje 20 złotych polskich ostudzam – tak zwanych momentów jest od groma w internecie. Nie dość, że za darmo, że dialogi i fabuła zdecydowanie lepsze, to jeszcze nie trzeba siedzieć przez bite dwie godziny na kolejnym złym polskim filmie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.