Nasza prywatna katastrofa

Nasza prywatna katastrofa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie obchodzą rocznicy, nie celebrują 10 kwietnia, bo u nich każdy dzień jest pamięcią. Ich bliscy lecieli Tu-154. Byli w pracy.
Nie akceptują tego, że nad grobami ich bliskich przemawiają politycy. Mają już dość kłótni o Smoleńsk.

– Telewizji w zasadzie nie oglądamy. Jeśli już, to tylko sportowe kanały. Na innych co chwila jest o Smoleńsku, o tym, że prezydent i  wielcy politycy zginęli. O prezydentowej Marii Kaczyńskiej cisza. Nic nie mówią. Nie wspominają. O młodych, o załodze, o oficerach Biura Ochrony Rządu też nie. Jasne, oni byli w pracy, w ryzykownej pracy, więc nie ma co o nich mówić, co wspominać – mówi Anna Maciejczyk, matka stewardesy Basi. – My 10 kwietnia pójdziemy na Powązki, na grób naszej córki. Jesteśmy prawie codziennie. Mszę zamówiliśmy w kościele. Nie, do  Smoleńska tym razem nie pojedziemy. Już raz byliśmy. To, co mieliśmy zobaczyć, zobaczyliśmy. I tę brzozę, i te ścięte drzewa, i ten jar. I  wrak. Jeśli go ściągną do Polski, to dobrze, ale my go oglądać już nie  będziemy. Jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy stracili córkę w  katastrofie. Tak jak inni czekamy na koniec śledztwa. Ale już bez emocji. Bo Basi nikt i nic nam nie wróci – opowiada Paweł Maciejczyk, tata Basi. Po chwili zmienia ton: – Jeśli ktoś mówi, że czas leczy rany, to ja mówię, że nie leczy. I nie wyleczy.

Więcej możesz przeczytać w 15/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.