Nadmiar

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce powoli kończy się szał komunijny, a zaraz zacznie weselny. Komunia święta – rzecz normalna w katolickim kraju, ale co się dzieje wokół komunii! U mnie na wsi krewni inkryminowanej panienki składają się po 800 zł na łóżeczko księżniczki jako prezent, takie z baldachimem, koronkami itp. Suma ta to niemal cała miesięczna pensja netto pani, która sprzedaje w sklepie. A dziewczynki i chłopcy przez tydzień przed komunią zasuwają w tych niebywałych strojach do kościoła, mimo że leje i zimno jak diabli.
Na wesele najlepiej zaś dać pieniądze – 500 zł to skromne minimum od biednej wdowy. Wesele jest udane, jak się wydatki zwrócą, a z reszty będzie na urządzenie salonu, najlepiej białymi meblami w skórze. Salonu, do którego wchodzi się najwyżej pięć razy w roku, bo meble i dywany można pobrudzić.

To jest nadmiar. A z nadmiarem musimy rozpocząć powolną i bardzo trudną walkę, bo inaczej po prostu nie wybrniemy z błędnego koła. Z jednej strony niski wzrost i wysoki deficyt budżetowy (wszędzie, nie tylko w Polsce), a z drugiej – rosnące oczekiwania wobec państwa, które domniemanie jest wciąż opiekuńcze. Mój przyjaciel, znany amerykański socjolog, ma troje dzieci na studiach, wobec tego nie stać go było na luksusowe ubezpieczenie zdrowotne, tylko na normalne. Coś mu się zrobiło z nogami, lekarze nie mogli zdiagnozować, a wyrafinowanych badań już ubezpieczenie nie pokrywało. Więc spokojnie czekał i mu cudem boskim po kilku latach przeszło. Jednak naturalnie nie wszystkim przejdzie, a nas po prostu nie stać na ich leczenie, nas, czyli nie tyle władzy, ile społeczeństw rozszalałych od nadmiaru.

Można setki stron zapełniać radami ekonomicznymi, jak pohamować kryzys, ale nikt nie rozwiąże sprzeczności między rosnącymi oczekiwaniami a malejącymi dochodami państwa. Wielki ekonomista francuski Daniel Cohen przewidział to dokładnie już w 1997 r. i wskazywał na konieczność zmiany naszych oczekiwań wobec państwa, ale zarazem zmiany obietnic dawanych przez państwo. Państwo jednak także jest na całym Zachodzie, jeżeli nie rozrzutne, to co najmniej pełne obietnic. Francuzi się ogromnie ucieszyli, że prezydentem został Francois Hollande, bo teraz z tych 75-procentowych podatków dla najbogatszych, czyli 3 tys. osób, oraz z obniżek pensji o 30 proc. dla siebie i dla ministrów sfinansuje niedobory. Już premier Pawlak w młodości robił takie numery z polonezami obowiązkowymi dla rządu.

Nie ma zatem w przyszłości najbliższej i nieco bardziej odległej innego wyjścia, jak ograniczyć nasze wydatki na nadmiar. Po czasach, kiedy wszyscy studiowali za darmo, opieka medyczna (marna, ale zawsze) była za darmo, a nieco tylko zamożniejsi wydawali góry złotych jak szaleni na pobyty w spa, wyjazdy, nowe gadżety elektroniczne oraz łóżeczka księżniczki, przyjdzie nieuchronnie pora, że trzeba będzie trochę się dołożyć do edukacji, trochę do opieki zdrowotnej i przede wszystkim ograniczyć wydawanie pieniędzy na głupstwa. Nonsensowny jest bowiem argument, że na skutek tego zmniejszyłaby się konsumpcja, a zatem i wzrost gospodarczy. Pieniądze zostaną zawsze wydane też na konsumpcję, bo czymże innym jest studiowanie za wszelką cenę oraz kupowanie paramedykamentów za pieniądze niemal równe całym wydatkom na służbę zdrowia (w Ameryce nawet za większe). Zróbmy powoli rachunek sumienia i zdajmy sobie sprawę, ile nadmiaru nabywamy.

Psychologicznie jest zrozumiałe, że nikt nie chce rezygnować z raz uzyskanych przywilejów, ale praktycznie to nie będzie po prostu możliwe i związkowcy, którzy protestują przeciwko każdej formie zmniejszenia świadczeń państwa, tylko na pozór bronią interesów pracowników, bo w istocie pogrążają państwo jeszcze głębiej. Oczywiście, można mieć pretensje do władzy, że przed wyborami zwłaszcza obiecuje gruszki na wierzbie, ale jak inaczej dzisiaj można wygrać wybory parlamentarne?

Otóż musimy sobie powiedzieć z całą odpowiedzialnością rzeczy nieprzyjemne: nie będzie już tak dobrze, jak było (a w Polsce nawet nie zdążyło być). Trzeba będzie za wszystko płacić, za wszystko, co potrzebne, nawet za to, co nie jest niezbędne (szał edukacyjny), czyli wyższe studia. Mam wielkie wątpliwości, czy są one przydatne dla wszystkich, ale zabronić nie można – można natomiast uświadomić, że państwo nie jest w stanie utrzymać milionów studentów, że można wprowadzić zręczne systemy stypendialne promujące najlepszych, ale większość musi się chociaż trochę dołożyć. Że, innymi słowy, już nie będzie łóżeczek z baldachimem w każdym polskim domu. Trzeba to uświadamiać powoli, ale już, natychmiast zacząć, bo to nawet ważniejsze od reformy emerytalnej. Czeka nas nieuchronna i wielka zmiana w mentalności, zmiana przeznaczenia pieniędzy, którymi jeszcze dysponujemy. Kto tego nie pojmie, ten po prostu zginie.

Autor jest filozofem i historykiem idei, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, założycielem i wieloletnim redaktorem naczelnym „Res Publiki"

Więcej możesz przeczytać w 21/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.