Queen i Adam Lambert w Krakowie - relacja

Queen i Adam Lambert w Krakowie - relacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Queen i Adam Lambert w Krakowie - relacja, fot. Przemek Kokot 
W Kraków Arenie 21 lutego wystąpił zespół Queen wspierany przez wokalistę Adama Lamberta. Muszę przyznać, że do pomysłu połączenia brytyjskiej legendy z młodym piosenkarzem, który dla mnie nie zbliży się do możliwości Freddiego Mercury'ego, podchodziłam bardzo sceptycznie. Postanowiłam się jednak przekonać, czy ten mix sprawdza się na żywo.
Zespół zagrał bez supportu, za to atmosferę próbował zbudować wyjątkowo długim intro poprzedzającym zwinięcie się kurtyny z logo zespołu. Fani, którzy liczyli na uwiecznienie momentu na telefonach i aparatach fotograficznych, po kilku minutach zrezygnowali, zapewne odczuwając ból w ramionach od przydługiego trzymania sprzętu w powietrzu. Wstęp można było skrócić – intro, zamiast wzmóc oczekiwania, spowodowało, że emocje nieco opadły, a publiczność zdawała się nudzić. Jednak od kiedy kotara odsłoniła scenę z gigantycznym telebimem w środku rozświetlonej litery "Q", emocje już tylko rosły.

Wszystkie oczy fanów zespołu były oczywiście zwrócone na Adama Lamberta, który dostał nie lada trudne zadanie – zmierzenie się z jedną z największych legend muzyki popularnej. Jeśli na publiczności znajdowali się jeszcze jacyś sceptycy, szybko zostali przekonani do charyzmatycznego wokalisty. Zawładnął sceną, jednak było widać, że nie próbuje pretendować do roli lidera. Skromnie oddał hołd Mercury'emu i podziękował fanom za danie mu szansy. Kiedy trzeba było, usuwał się w cień i pozwalał błyszczeć prawdziwym gwiazdom show, czyli Brianowi Mayowi i Rogerowi Taylorowi.

Wokalnie Lambert podźwignął nawet najtrudniejsze, operowe, numery takie jak "The Show Must Go On" czy "Who Wants to Live Forever". Podobnie jak Mercury bawił się też z publicznością, stawiając ją przed wyzwaniem powtórzenia jego operowych zaśpiewów. Jednak trudno wymagać, aby zupełnie inny człowiek zachowywał się tak samo jak poprzedni wokalista Queen. Dlatego zarówno inny był jego wokal, jak i sceniczny strój oraz zachowania. Ekscentryczny Lambert wniósł do Queen sporo kolorytu, ale niektóre jego gesty mogły nie spodobać się fanom starego składu – w tym mi. Nieco obsceniczne zachowania momentami zbyt silnie kontrastowały z godnie starzejącymi się muzykami, ale nie można zarzucać komuś, że był po prostu sobą. Na pewno umiał rozgrzać atmosferę i zawładnąć salą swoim potężnym wokalem, a to podstawa. Reszta to tylko minus, który jego ocenę z piątki zmniejsza do czwórki z małym plusem.

Do najbardziej wzruszających momentów show należały na pewno te, w których stery przejmowali May i Taylor. "Love of My Life" wykonane przez Maya zostało poprzedzone wstępem, w którym gitarzysta poprosił publiczność o wspólne śpiewanie: "Jeśli będziemy śpiewać wystarczająco mocno dla Freddiego, to może zadzieje się magia". Fani nie tylko stanęli na wysokości zadania, ale również dodali swoje trzy grosze do wzruszającej atmosfery wznosząc w górę światełka telefonów komórkowych. Jak zapowiedział May, magia się zadziała i na telebimie pojawił się sam Freddie Mercury, którego głos z offu dokończył utwór. Podobny chwyt wykorzystano przy legendarnym "Bohemian Rhapsody", które rozpoczął Lambert, a dokończył Mercury.

Wykorzystanie fragmentów starych nagrań nie było jedynym spektakularnym efektem podczas show. W trakcie "Who Wants to Live Forever" nad publicznością zawisła gigantyczna dyskotekowa kula, nie zabrakło też laserów, dymu i konfetti. Podczas akustycznego wykonania "'39" May i Taylor zabrali publiczność w kosmiczną podróż, której towarzyszyły wizualizacje gwiazd. Swój moment podczas koncertu mieli wszyscy muzycy, którzy swoje umiejętności mogli zaprezentować podczas majestatycznych solówek. Wokal Maya mogliśmy usłyszeć dość często, Taylora jako prowadzący tylko w "A Kind of Magic". Nie da się ukryć, że jego głos nie jest już taki sam jak kiedyś, ale i tak imponująco zaprezentował wyciąganie dźwięków, mimo swojego podeszłego wieku. May radził sobie nieco lepiej, ale za to Taylor pokazał swoje niesamowite umiejętności perkusyjne.

Występ zakończył się bisem, podczas którego zespół wykonał dwa najbardziej znane utwory zespołu: "We Will Rock You" oraz "We Are the Champions". Lambert zmienił swoje czarne stroje na płaszcz w lamparcie cętki i przyozdobił głowę koroną, co miał w zwyczaju robić również Freddie Mercury. Podczas koncertu Queen i Adam Lambert wykonali prawie 30 utworów, które łącznie zajęły prawie trzy godziny. Fani opuścili więc halę z satysfakcją.

Koncert można zaliczyć do udanych, chociaż nie idealnych. Oprócz niestosownych momentami zachowań Lamberta czasami z siłą Queen nie dawało sobie rady nagłośnienie, tworząc nieprzyjemne sprzężenia. Show było bardzo dobre zarówno muzycznie, jak i pod względem widowiska. Queen nadal mają moc, która potrafi zelektryzować publiczność, doprowadzić do wzruszeń, jak również tanecznego szaleństwa. Wiadomo, że Adam Lambert to nie Freddie Mercury, ale trudno wymagać od zespołu, który kocha grać, żeby nie próbował znaleźć zastępstwa za swojego przedwcześnie zmarłego wokalistę. Brian May w pewnym momencie koncertu zapytał "Jak podoba wam się nowy?". Publiczność odpowiedziała owacjami, co może być dowodem na to, że Lambert chociaż trochę udźwignął ciężar legendy. Mercurym nie jest, ale braku umiejętności wokalnych i scenicznych nie można mu zarzucić. A że jest przy tym sobą? Zatwardziali fani starego porządku muszą się przez to przebić.Galeria:
Queen Kraków Arena