Sześciolatki znów psują krew politykom

Sześciolatki znów psują krew politykom

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sześciolatki znów psują krew politykom (fot. Szymon Blik/Reporter)
Niekończąca się historia o maluchach zaczynających naukę znów nabiera tempa. Za zaniedbania, upór, niefrasobliwość państwa zapłacą – niestety – małe dzieci.

Tego, co teraz się zacznie, boją się nawet nauczyciele, którzy mają już okazję uczyć sześciolatków. – Piszą do nas, że praca w klasach mieszanych jest udręką, że starsze dzieci się nudzą, a sześciolatki, które nie mają gotowości szkolnej, rozbijają im lekcje, chcą się bawić – opowiada Karolina Elbanowska, założycielka stowarzyszenia Ratuj Maluchy, Człowiek Roku „Wprost”. Psycholog Maja Majewska-Kokoszka, która współpracuje ze stowarzyszeniem, tłumaczy, że chodzi o różnice rozwojowe. Sześciolatek ma np. nie do końca rozwinięty słuch i nie słyszy ostatnich głosek w wyrazie, a musi poprawnie pisać słowa. Do nieprzygotowania pedagogów, dzieci i rodziców dochodzą trudności organizacyjne, jakie zgłaszają samorządy prowadzące szkoły. Często nie są w stanie zapewnić najmłodszym warunków do komfortowej edukacji. Wszystko to potęguje atmosferę chaosu i frustracji. Rodzice nie mogą zrozumieć, dlaczego rząd nie daje im wyboru, czy ich sześcioletnie dzieci będą się uczyć w przedszkolu czy szkole.

SKUMULOWANE ROCZNIKI

We wrześniu do szkół przyjdzie cały rocznik 2009, który zacznie naukę w wieku sześciu lat. Wraz z nim połowa rocznika 2008. Wprowadzana od 2009 r. reforma ma mieć właśnie, tym sposobem, finał. Od przyszłego roku w szkołach mają się pojawić tylko sześciolatki, urodzone w 2010 r. Stopniowe obniżanie wieku szkolnego wtedy się zakończy.

Tyle teoria. Sytuacja bowiem nadal się gmatwa. Wcale nie jest pewne, że reforma weszła w ostatni etap. Po pierwsze, prezydent elekt Andrzej Duda podtrzymał zapowiedź z kampanii, że będzie dążył do tego, by rodzice mogli sami zdecydować, w jakim wieku – sześciu czy siedmiu lat – ich dzieci zaczną naukę w szkole. Po drugie, posłowie PiS zgłosili w tej sprawie projekt ustawy. A ponieważ sondaże przed wyborami parlamentarnymi wskazują na to, że forsująca reformę PO straci władzę, zapowiedzi te i projekt nabierają realnego znaczenia. Bardzo prawdopodobne, że dzieci, które zaczynają właśnie wakacje, jako jedyne pójdą od września obowiązkowo do szkoły w wieku sześciu lat, bo rodzice tych młodszych będą już mogli wybierać, tak jak robili to rodzice starszych roczników. – Ofiary reformy – mówi o sześciolatkach prof. Bogusław Śliwerski, pedagog.

TRUDNE ODROCZENIA

Na razie rodzice boją się kumulacji roczników. Nie tylko, że do szkół pójdzie półtora rocznika (tak było też w ubiegłym roku), ale w dodatku będzie ich dużo, bo to roczniki liczne, wysepki na tle niżu demograficznego. W dużych miastach, gdzie szkoły są przepełnione, bo władze samorządowe nie nadążają za deweloperami i wydają pozwolenia na budowę osiedli, ale nie szkół, dzieci uczą się nawet na trzy zmiany i dodatkowa kumulacja staje się poważnym problemem. Tłok i hałas na korytarzach, przepełnione świetlice, walka o miejsce w stołówce. Pięciolatki z zerówek i sześciolatki z pierwszych klas mogą w takich warunkach trwale zniechęcić się do szkoły. Rodzice, którzy dzwonią do Mai Majewskiej-Kokoszki, opowiadają o doświadczeniach znajomych, którzy wysłali do takich przepełnionych szkół małe dzieci. Że nie wychodzą na dwór, by nie zostały stratowane przez starsze dzieci. Nie wychodzą na korytarz, żeby się nie pogubić. Cały dzień nauki spędzają zatem w niewietrzonych klasach. Gubią się także na korytarzach, jeśli nauczycielka nie odprowadzi ich do drzwi, przy których czekają po lekcjach rodzice.

CZY DADZĄ RADĘ

Majewska-Kokoszka mówi z kolei o niebezpieczeństwach wynikających z naturalnego rozwoju dziecka. W dłoni sześciolatka jeszcze rozwijają się kości i dlatego często nie może ładnie i wyraźnie pisać. A tego wymaga nauczyciel. Dziecko więc ciągle słyszy, że pisze źle. A człowiek w tym wieku robi to, w czym odnosi sukces, jeśli mu nie idzie, wycofuje się. Sześciolatki są częściej niż dzieci starsze rozchwiane emocjonalnie, płaczliwe, głodne pochwał, wrażliwe na krytykę. Wymagania takie jak wobec siedmiolatków mogą wywołać u nich nawet fobię szkolną. A nauczyciele, jeśli nie dowiedzą się tego na szkoleniu, na które wyśle ich dyrektor, nie dowiedzą się raczej w ogóle. Bo nie powstał dotąd podręcznik uczący, jak sobie radzić z różnicami rozwojowymi sześcio- i siedmiolatków.

MANIPULACJE MEN


Resort edukacji chwalił się niedawno raportem z badań o tym, jak sześciolatki, które kończą teraz podstawówkę, radziły sobie podczas sprawdzianu szóstoklasisty. Minister Joanna Kluzik-Rostkowska cieszyła się, że uczniowie, którzy zaczęli szkołę w wieku sześciu lat, poradzili sobie z wszystkich przedmiotów lepiej niż starsi o rok. Chodzi jednak o dzieci, które poszły do szkoły dobrowolnie. Czyli 4,3 proc. spośród ogółu uprawnionych. Dotyczy zatem to małego wycinka dzieci, które były już gotowe do rozpoczęcia nauki. Prof. Śliwerski uważa, że przedstawianie wyników tak niereprezentatywnych badań to manipulacja. – Teraz nie będzie wyboru, zobaczymy, jakie wyniki będą miały testy za sześć lat – mówi.

Cały artykuł znajdziesz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost" (26/2015), który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl  i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju od poniedziałku rano.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay