3 maja 2007

3 maja 2007

Dodano:   /  Zmieniono: 

Przeczytałem w radiowej Jedynce:


Mili Państwo,

Uch, ledwie otrzepaliśmy po I maju. Było ciężko. Bo dzieciaki, ugrzęzły po uszy w kolorowych ofertach – i kartkują: a może by tak do Tunezji w promocji, a jakby tak na Kretę. A może kajakiem po Krutyni, albo do Berlina do filharmonii? I nic im się nie podoba, wszystko, za daleko, za drogo i w dodatku na pewno będzie lało.


I wtedy my, zgredy z siwizną na skroni wjeżdżamy z tekstami – e, co wy tam wiecie o majówce? jakbyście tak postali w upale na rynku, z godzinę, bo Gomułka jak przemawiał, to niżej godziny nie schodził, jak by się wam spocone łapy kleiły do szturmówki, jakbyście potem zjedli loda i popili gazowaną oranżadą, ….

Na to dzieciaki – żebyśmy już spasowali z tym kombatanctwem, bo słuchać już tego nie można… A poza tym, co ma im dać ta wiedza. Czy jak teraz maturzystka wybiera się na informatykę, to wiele jej da opowieść o tym jak pani sklepowa w GS 30 lat temu w Kieleckiem posługiwała się liczydłem. Kogo ten PRL-owski Biskupin jeszcze interesuje?

No i my, staruchy, kładziemy uszy po sobie. Rzeczywiście, do czego im to nasze kombatanctwo? W milczeniu kończymy więc rodzinny obiad, wskakujemy w kapcie, pogrążamy się w ulubiony fotel, zapadamy w poobiednia drzemkę.

I co nam się śni po obiedzie z początkiem maja? Oczywiście coca cola. Ale nie ta dzisiejsza. Ta z roku 1971. kiedy o ten imperialistyczny napój po raz pierwszy pojawił się na półkach spożywczaków w większych miastach. Wierzcie mi Państwo, kto nie pił coca coli około roku 1971, ten nie wie, co to smak życia.

A za tym smakiem ciągną się wspomnienia. W Warszawie latem 1972 roku każdego dnia sprzedawano dziennie aż 100 tys. butelek coli. Tylko w Warszawie, bo Coca-cola jako napój kapitalistyczny nie miała zasadniczo wstępu do sklepów małych miast i wsi. Tam można było kupić pepsi-colę, ponieważ ta uchodziła - zdaniem partyjnych ideologów - za napój ideologicznie mniej niebezpieczny. Nigdy nie ustalono, dlaczego.
Zresztą z importowaniem tych wyższych technologii było za Gierka mnóstwo korowodów. Kupiliśmy – dla przykładu w Japonii – dla małopolskiego miasteczka Jarosław całą wielką gotową fabrykę sweterków i podobnych. Tylko, że ten Jarosław nie widział ani jednego fachowa jak stoi od setek lat. Efekty? „Golfy długo leżą na półce, zanim znajda amatora, który byłby szeroki jak szafa, za to o wzroście przedszkolaka”. - upominała się w 1978 roku „Przyjaciółka”. Próbowano tej fatalnej produkcji zaradzić. „Zielony Sztandar” informował, że w łódzkim domu towarowym „Central” postawiono za ladą dziesięciu dyrektorów fabryk przemysłu lekkiego, by sami sprzedawali produkowane przez siebie towary. „Po pierwszym dniu pracy, w trakcie którego usłyszeli wiele opinii o sprzedawanych rzeczach, trzech z nich dostało rozstroju nerwowego” – raportowała gazeta.
A powody do rozstroju nerwowego miało każdego dnia kilka milionów Polaków. Od 1977 roku funkcjonowała w Polsce procedura „naprawy przedsprzedażnej”, czyli reperacji towaru jeszcze przed skierowaniem go do sklepu. I tak: „naprawie przedsprzedażnej” podlegał co piąty telewizor i co piąte radio. Braki rynkowe dotyczyły nawet opakowań. Spółdzielnia „Woskochemia” pakowała świeczki tortowe w kartoniki przeznaczone do przechowywania rosołu „Winiary”. Do powszechnego obyczaju należało też wydawanie reszty w formie zapałek, prezerwatyw lub zup „w kostkach”. Klienci sobie ten proceder nawet chwalili, bo zawsze był jednak jakiś towar, a nie pieniądze, czyli papierki bez pokrycia.

I to wszystko wraca w trakcie drzemki. Tak sobie myślę: A może to jednak zachować dla siebie? Mozę nie zawracać dzieciakom głowy tą mieszaniną biedy i idiotyzmu, jaką był PRL.. Taki piękny maj stoi za oknem…