Inflacja atakuje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie jesteśmy bezbronni. Nawet z inflacją i rosnącymi stopami procentowymi można sobie poradzić
Każdy producent i konsument musi się dostosować: ograniczyć wydatki, zmienić kredyt, zabezpieczyć się przed ryzykiem
Inflacja zaczęła przyspieszać po dwóch latach spadków. Wskaźnik cen producentów sięga 10 procent, wzrost cen konsumenckich przekracza 4 procent. W tej sytuacji część ekonomistów przewiduje, że do końca przyszłego roku poziom stóp procentowych podniesie się nawet o 1,5-2 pkt proc. I choć na razie nikt nie obawia się, że za dzisiejszą pensję jutro będzie mógł kupić jedynie kilogram ziemniaków, to i przedsiębiorcy, i konsumenci powinni zadbać o swoje pieniądze. Ich siła nabywcza w dobie inflacji maleje, zaciągnięte kredyty ze zmienną stopą procentową są coraz droższe, nie bardzo też wiadomo, jak zachowa się kurs walutowy.
- Do niedawna nie było zwyczaju zabezpieczać się przed ryzykiem wzrostu stóp procentowych - mówi Andrzej Kopyrski, dyrektor zarządzający w banku BPH. - Wszystkim wydawało się, że stopy procentowe będą już tylko spadać.
Ostatnia decyzja Rady Polityki Pieniężnej, która podniosła stopy procentowe o 50 punktów bazowych - znacznie wyżej, niż oczekiwał tego rynek - sprawiła, iż gwałtownie wzrosło zainteresowanie takimi posunięciami.

Duży może dużo
W obliczu rosnących stóp w najlepszej sytuacji są największe przedsiębiorstwa. Ich zobowiązania wobec banków liczone są często w setkach milionów złotych i w przeciwieństwie do Kowalskiego, który z banku pożyczył 300 tysięcy na wymarzony dom, mają one do wyboru kilka instrumentów pomagających ograniczyć koszty obsługi długu.
- Naszym klientom proponujemy tzw. cap, czyli coś w rodzaju ubezpieczenia od wzrostu stóp procentowych - wyjaśnia Kopyrski. - Wyznacza się maksymalny poziom, do którego stopa może wzrosnąć. Jeśli go przekroczy, koszt, który poniosłoby przedsiębiorstwo, bank bierze na siebie.
Andrzej Widziewicz, dealer ds. współpracy z przedsiębiorstwami w banku Societe Generale, mówi, że przedsiębiorstwa bardzo chętnie korzystają z zabezpieczeń nazywanych swapem stóp procentowych. Instrument ten pozwala na przechodzenie w dowolnym czasie z kredytu o stałej stopie na zmienną i odwrotnie. Widziewicz uważa, że najkorzystniejsze jest dzielenie kredytu mniej więcej po połowie
- na pożyczkę o oprocentowaniu zmiennym i stałym.
Powyższe instrumenty do niedawna były zarezerwowane niemal wyłącznie dla pięćsetki największych firm w kraju. Dzisiaj banki starające się wycisnąć jak najwięcej z niezmiernie konkurencyjnego rynku zaczynają oferować taką możliwość także mniejszym klientom - nawet tym, których zdolność kredytowa sięga 1 mln zł. Jednak nie dla wszystkich oferta jest wystarczająco atrakcyjna - w dużej mierze ze względu na relatywnie wysoki koszt zabezpieczeń.
- W swojej działalności od lat posiłkuję się kredytami, bo nie mam innego wyjścia - mówi Jędrzej Wittchen, właściciel jednej z czołowych na krajowych rynku firm w branży galanterii skórzanej.
- W dobie niepokojów na rynku uważnie wsłuchuję się w opinie fachowców, analityków. Decyzje staram się jednak podejmować sam. Tym bardziej że opinie ekonomistów często są przeciwstawne.
- Niewielkie wahania inflacji, i co się z tym wiąże - cen surowców, nie mają wielkiego znaczenia - uważa Wittchen. - Można je zrekompensować wzrostem lub obniżeniem marży. Przedsiębiorca podkreśla, że nigdy nie zaciąga kredytów walutowych. - To większy totolotek niż w wypadku długu w złotówkach - wyjaśnia.
W zdecydowanie gorszej sytuacji jest przeciętne gospodarstwo domowe. Przez ostatnie lata banki kusiły klientów indywidualnych kredytami w złotych ze zmienną stopą. Do niedawna oznaczało to, że odsetki od zaciągniętego kredytu stale malały. Teraz jest inaczej, co jeszcze nie dociera do klientów detalicznych. Przypadki, kiedy pracownik banku telefonuje i proponuje zmianę oprocentowania na bezpieczniejsze, trzeba włożyć między bajki.

Dla małych mniej atrakcyjnie
- To jeszcze dobry moment, by zwrócić się do banku o zmianę stopy zmiennej na stałą - uważa jednak Marcin Mrowiec, starszy ekonomista z banku BPH.
- Pierwsze raty będą wprawdzie większe niż dotychczas, ale przez najbliższe lata będziemy spać spokojnie.
Kto teraz decyduje się na zaciągnięcie kredytu, powinien zdecydować się na oprocentowanie stałe i nie czekać z zadłużeniem się, aż bank centralny po raz kolejny podniesie stopy procentowe.
- Jeśli ktoś planuje np. budowę domu lub kupno samochodu, powinien pospieszyć się z zaciągnięciem pożyczki - radzi Maciej Krzak, główny ekonomista Banku Handlowego. - Z kolei z długoterminowymi lokatami radzę się nie spieszyć.
W wypadku lokowania pieniędzy warto je blokować na okresy nie dłuższe niż 2-3 miesiące i czekać na lepsze oprocentowanie.
Ekonomiści odradzają zaciąganie kredytów walutowych. Dopóki zarabiamy w złotych, w takiej walucie zadłużajmy się - uważają. Przypominają też, że trzy lata temu banki kusiły bardzo atrakcyjnie oprocentowanymi kredytami walutowymi. Jednak kursy walut europejskich poszybowały tak bardzo w górę, że niskie oprocentowanie nie uchroniło klientów przed kłopotami.
Prawdopodobnie nikt nie liczy, ile spośród zaciągniętych kredytów to zobowiązania ze stopą zmienną. Takich informacji nie podaje ani Narodowy Bank Polski, ani Związek Banków Polskich. Wiadomo jednak, że zwłaszcza ostatnio banki kusiły klientów oprocentowaniem ze stopą zmienną. Ci, którzy wybrali taką opcję, mogą wkrótce stanąć w obliczu sporego wzrostu kosztu obsługi kredytów. Choć z drugiej strony nikt im nie obiecywał, że stopy procentowe będą wyłącznie spadać.

Europa stawia na linkersy (Laura Cohn)
Sytuacja na giełdach jest niestabilna, zwykłe obligacje - ze względu na nieuchronną podwyżkę stóp procentowych - ryzykowne. Po raz kolejny pojawiło się realne zagrożenie wzrostu inflacji. Jak powinien inwestować gracz, który szuka bezpiecznego źródła zysków?
Europejczycy coraz częściej wybierają instrument popularny w USA, czyli obligacje chroniące przed inflacją. Są to papiery emitowane przez rząd - w Londynie potocznie nazywane linkersami. Ich oprocentowanie rośnie wraz z inflacją.
Popyt na tego rodzaju obligacje jest obecnie w Europie ogromny. Według danych londyńskiej firmy badawczej Dealogic, w ub.r. europejskie rządy wyemitowały tego rodzaju papiery na łączną kwotę
52 mld USD. Jest to ponaddwukrotny wzrost w porównaniu z 21 mld USD z 2002 r. oraz olbrzymi skok w porównaniu z rokiem 2000, kiedy wartość emisji sięgała tylko 9 mld USD. W tym roku jest to już 39 mld USD.
Od 1997 r. amerykańskie ministerstwo skarbu emituje tzw. TIPS-y (Treasury Inflation Protected Securities), a Wielka Brytania - ze swoją wersją tych papierów - jest obecna na tym rynku od wczesnych lat 80.
Pierwszy taki program we Francji został jednak przeprowadzony w 1998 r., a Włochy oraz Grecja odkryły ten instrument dopiero w ubiegłym roku. Niemcy rozważają emisję takich obligacji.
Inwestorzy instytucjonalni są coraz bardziej zainteresowani obligacjami zabezpieczającymi przed wzrostem cen. Nietrudno doszukać się przyczyn wzrostu popularności tych papierów. Według Merrill Lynch & Co., w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy zysk z obligacji rządowych wyniósł 0,6 proc., podczas gdy zwrot z inwestycji we francuskie `obligacje inflacyjne` osiągnął 3,6 proc.
Popyt na takie papiery będzie powiększał się w miarę wzrostu cen konsumpcyjnych w strefie euro. - W obliczu wyższej inflacji inwestycje w tego rodzaju instrumenty przynoszą spore zyski. Jest to znacznie lepsze wyjście niż trzymanie gotówki - deklaruje Emanuele Ravano, wiceprezes w PIMCO Europe Ltd. w Londynie. Reasumując, papiery chroniące przed inflacją - bez względu na ich nazwę: linkersy czy TIPS-y - z pewnością zadomowią się w Europie.