Stragany na targowisku informacji

Stragany na targowisku informacji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Warto zainwestować 100 tys. euro w utrzymanie w Brukseli swojego człowieka.
Rezydenci mają promować mocodawców i zdobywać wiadomości. Na razie jednak nie mają czym się pochwalić
Posiadanie `swojego człowieka` w siedzibie Unii Europejskiej należy do dobrego tonu. Podnosi prestiż i kształtuje wizerunek instytucji wysyłającej. I przede wszystkim umożliwia dostęp do ważnych informacji z pierwszej ręki. Pod warunkiem że ów swój człowiek zna kogo trzeba i może na bieżąco śledzić procesy decyzyjne Unii. Z tym zaś bywa już różnie.
Trzon, przynajmniej ilościowy, polskich przedstawicielstw w Brukseli to jedenaście biur wojewódzkich. Ich zadaniem ma być monitorowanie polityki regionalnej Unii oraz promocja własnego regionu na arenie europejskiej. A także, oczywiście, wyszukiwanie możliwości pozyskania jak największych funduszy.
- Gra jest warta świeczki - mówił marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Andrzej Ryński, przekonując radnych sejmiku do utworzenia biura.
Na takiej działalności nie powinno się specjalnie oszczędzać. Lobbing bywa, niestety, kosztowny. - Nie należy wysyłać do Brukseli człowieka tylko z pieniędzmi na biuro i skromną pensją - twierdzi Jacek Safuta, wieloletni korespondent PAP w Brukseli. - Jeśli kontakty mają rozkwitać, a potem przynosić jakieś owoce, trzeba inwestować, np. w kolację w dobrej restauracji. Trudno to finansować z samych diet i ryczałtu na mieszkanie - dodaje.
Sporo też zależy od lokalizacji i wyglądu biura. - Można oczywiście podnająć pokój w siedzibie partnerskiej organizacji, ale takich osób eurokraci nie traktują z należytą uwagą - konkluduje Safuta.
Cóż, biorąc pod uwagę to, że w Brukseli takich przedstawicielstw i grup interesów jest około 10 tysięcy, trudno się dziwić wysokim wymaganiom unijnych urzędników. Roczny koszt utrzymania biura i jednego pracownika to blisko 100 tys. euro.
Aby dobrze się poznać, trzeba podobno zjeść beczkę soli. Polscy przedstawiciele i eurokraci mają jednak marne szanse na wspólne opróżnienie choćby solniczki. - Na palcach jednej ręki można policzyć przedstawicielstwa, w których nie zmienił się jeszcze personel - mówi Paweł Krzeczunowicz, szef biura organizacji pozarządowych. On akurat jest brukselskim weteranem, bo w stolicy Unii pracuje już trzy lata.
- Każda zmiana na stanowisku marszałka województwa oznacza w praktyce wymianę człowieka w Brukseli. A ponieważ atmosfera w takich sytuacjach raczej nie bywa przyjazna, wszystkie nawiązane kontakty i zdobyte umiejętności przepadają i całą pracę trzeba zaczynać od początku - ubolewa Krzeczunowicz.
Niewykluczone, że właśnie ta szybka rotacja powoduje, że brukselskie inwestycje nie przyniosły jeszcze regionom wymiernych zysków. - Trudno policzyć wartość informacji, jakie przekazało nam nasze biuro - mówi Zbigniew Puchajda, szef departamentu integracji europejskiej w urzędzie warmińsko-mazurskim. - Ale jesteśmy zadowoleni. Co miesiąc dostajemy pełną informację o interesujących nas sprawach, a jak pojawiają się konkretne propozycje współpracy, to wiemy o nich natychmiast. Poza tym każde starostwo może poprosić przedstawiciela o sprawdzenie konkretnej sprawy - dodaje Puchajda.
- Do tej pory najważniejszy był monitoring działań unijnych, sukcesy przyjdą później - uspokaja Janusz Kaczurba, ekspert ds. europejskich w Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. - Trzeba być na miejscu, bo właśnie w Brukseli podejmowane są kluczowe decyzje. Tam ma siedzibę
ok. 300 organizacji, europejskich i branżowych: to największe targowisko informacji - podkreśla Kaczurba.
PKPP jest jedyną polską organizacją świata biznesu, która zdecydowała się na otwarcie stałego biura w Brukseli. Ta obecność zaowocowała w ostatnich dniach pełnym członkostwem we wpływowej Konfederacji Organizacji Przemysłu i Pracodawców UNICE, która opiniuje projekty unijnych decyzji.
Zadowolony z brukselskiego biura jest również Związek Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. - Gdybyśmy tam nie byli od dwóch lat, nasza wiedza o polityce rolnej UE byłaby znikoma - podkreśla Luiza Drela, dyrektor zespołu ds. integracji europejskiej. - A trzeba przecież pamiętać, że 2/3 decyzji ważnych dla polskiego rolnictwa jest już podejmowanych w Brukseli. Każdy, kto choć trochę zna Brukselę, wie, że oficjalna droga to nie wszystko. Ważne są spotkania kuluarowe, wymiana poglądów, sondowanie opinii. Tego nie da się zrobić z Warszawy - zauważa Drela. Dlatego rolnikom nie żal miliona złotych, jakie rocznie wydają na utrzymanie swojego przyczółka w Brukseli.
Wygląda na to, że o ile ze zbieraniem informacji, głównie tych oficjalnych, nie jest najgorzej, o tyle lobbing nie jest najmocniejszą stroną polskich przedstawicieli. - Każdy działa z osobna, w dodatku nie bardzo wiedząc, do kogo się zwrócić
- twierdzi Jarosław Mulewicz z Business Centre Club, 2 czerwca wybrany do Biura (czyli prezydium) Komitetu Ekonomiczno-Społecznego Unii Europejskiej opiniującego wszystkie decyzje wspólnoty.
- Większość decyzji w UE zapada na szczeblu fachowców, w powiązaniach sieciowych. To tutaj rozstrzyga się o szczegółach podziału funduszy strukturalnych czy nawet budżetu - podkreśla Mulewicz, który mechanizmy Unii zna jak mało kto, bo był głównym negocjatorem traktatu stowarzyszeniowego. - Dlatego warto wiedzieć, gdzie szukać ludzi, którzy w odpowiedniej chwili mogliby szepnąć właściwe słówko - podpowiada.
Tacy naturalni sojusznicy to przede wszystkim Polacy zatrudnieni w instytucjach unijnych. Ale jak ich znaleźć? Siedziba komisji to moloch, w którym można się zgubić nawet po miesiącach pobytu. Może polska misja przy UE? - Niestety, nie ma żadnego kontaktu między polskimi urzędnikami UE a dyplomacją RP - ubolewa Jarosław Mulewicz.
BCC, który jest przecież organizacją lobbystyczną, chce z tym zrobić porządek. - Chcielibyśmy stworzyć silne polskie lobby w Brukseli. Na początek trzeba by sporządzić listę osób wywodzących się z Polski, a zatrudnionych we wspólnotowych organizacjach. To przecież ogromny, niewykorzystany potencjał - zauważa Mulewicz, który nie może zrozumieć, że polskie przedstawicielstwa tak bardzo zaniedbały ten kontakt. - Spotkałem panią od 12 lat pracującą na dość odpowiedzialnym stanowisku w komisji, której misja nigdy nie zaprosiła nawet na kawę, o przyjęciu noworocznym nie wspominając - zżyma się.
Mulewicz z rozrzewnieniem wspomina czasy, kiedy w Brukseli urzędował Jan Kułakowski. - Dzięki jego przyjaźni z Jacquesem Delorsem wiele ważnych dla Polski spraw załatwiało się przez telefon. To się już jednak nie powtórzy i dlatego tym ważniejsza jest zorganizowana akcja - apeluje.
Tylko w Komitecie Ekonomiczno-Społecznym jest 21 przedstawicieli Polski. Do tego dochodzi 54 deputowanych do parlamentu, przedstawiciele w Trybunale Sprawiedliwości czy Komitecie Regionów, nie licząc samej komisji. Ta armia ludzi na strategicznych pozycjach musi, zdaniem Mulewicza, blisko z sobą współdziałać. - Tak robiły Irlandia, Hiszpania oraz Wielka Brytania i naprawdę dobrze na tym wyszły. Jeśli się zagapimy, rozproszymy nasze siły i przeskoczą nas kraje kilkakrotnie mniejsze, ale za to dobrze zorganizowane.

Ile kosztuje biuro (miesięcznie)
Wynajęcie pomieszczenia: 1500 euro
Pensja szefa biura: od 2800 euro (brutto)
Pensja pracownika (1/2 etatu): od 1400 euro (brutto)
Koszty bieżące (delegacje, zakup materiałów i wyposażenia,
usługi zdrowotne, łączność): 2500 euro
Razem: 8200 euro (ok. 38,5 tys. zł)