Stefan Meller był tylko listkiem figowym PiS-owskiego rządu, nie mającym realnego wpływu na jego politykę zagraniczną. Teraz, były już minister spraw zagranicznych może spokojnie powrócić do pisania wierszy.
Meller od początku był w klinczu między ośrodkami tworzącymi politykę zagraniczną w Pałacu Prezydenckim i ambicjami samego premiera. Te dwie siły ścierały się w ministerstwie, tuż za plecami Mellera. Czasem dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdy w zagranicznej podróży prezydenta towarzyszył zamiast samego ministra protegowana pani wiceminister. To z pewnością było frustrujące, ale i dawało poważny sygnał naszych zagranicznym partnerom. Okazywało się bowiem, że minister Meller to nie jest ta osoba, która ma realny wpływ na władzę i z którą należy rozmawiać. Być może nawet traktowano go protekcjonalnie.
To oznacza zaprzepaszczoną szansę. Meller był człowiekiem, który dzięki swojemu doświadczeniu mógł znacznie naprawić stosunki z Niemcami, Francją i Rosją. Problem w tym, że właściwie to nie dano mu szansy. Stał się ofiarą rozgrywki wewnętrznej. Argument, że do rządu wchodzi Andrzej Lepper należy rozpatrywać jako dyplomatyczna okazja do wyjścia z sytuacji z twarzą.
Prywatnie Stefan Meller pisuje wiersze. A to oznacza, że ma sporą wyobraźnię. Szkoda, że jej nie wykorzystano.
Grzegorz Sadowski