Co to przyniesie? Większa siła rynkowa i wyższe obroty to dobra wiadomość dla akcjonariuszy, bo dzięki temu wzrośnie wartość akcji spółki, a oni staną się bogatsi. Dla skarbu państwa, to też dobra wiadomość. Zwiększona podaż paliw (czy jak wolą fachowcy - wolumen sprzedaży) zwiększy bezpieczeństwo energetyczne kraju - firmom wydobywającym ropę trudno będzie zrezygnować z tak dużego klienta, a tym bardziej go lekceważyć. Niestety, rurociągami dostarczającymi surowiec do płockiego koncernu wciąż będzie płynąć prawie wyłącznie rosyjska ropa. Po połączeniu z Możejkami, PKN Orlen, który posiada jeszcze rafinerie w Czechach, stanie się odbiorcą około 15 proc. rosyjskiego eksportu ropy naftowej. Jeśli więc ktoś jest zainteresowany przeciekami prasowymi na temat dalszych zakupów i przejęć Orlenu, to na pewno są to Rosjanie.
Jeśli Orlen chce coś znaczyć w Europie, musi mieć nie tylko sieć detalicznej dystrybucji przetworzonych paliw, ale przede wszystkim dostęp do złóż. Zrozumieli to doskonale Węgrzy. Obecnie około jedna trzecia zysków tamtejszego MOL-a pochodzi z wydobycia ropy. Zarządzających Orlenem też nie trzeba do tego przekonywać. "Po kupnie litewskich Możejek priorytetem naszej ekspansji stanie się wydobycie ropy" - oświadczył niedawno Igor Chalupec, prezes PKN Orlen. Koncern chce kupić udziały w polach naftowych w Kazachstanie albo nawet w Iraku, by w ciągu kilkunastu lat duża część dochodów spółki pochodziła z wydobycia surowca. To świetnie. Dlaczego tylko i Chalupec, i poprzedni prezesi Orlenu najważniejszy punkt strategii budowy potęgi koncernu zostawiają na sam koniec?
Krzysztof Grzegrzółka