Rajd porywaczy (aktl.)

Rajd porywaczy (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ukraińcy zatrzymali bandytów, którzy po napadzie na bank w RFN wzięli dwie zakładniczki i forsując dwie granice i przejeżdżjąc całą Polskę uciekli na Wołyń.
Wiceminister spraw wewnętrznych Ukrainy Ołeksandr Gapon powiedział, że przełomowym momentem operacji zatrzymania trzech bandytów przetrzymujących zakładniczkę było przekazanie im telefonu komórkowego.
"W pewnym momencie bandyci zatrzymali się, by zatankować samochód. Wtedy podszedł do nich nasz człowiek i wręczył im telefon komórkowy. Potem mogliśmy zacząć z nimi pertraktować" - powiedział w czasie konferencji prasowej w MSW generał Gapon.
Wiceminister poinformował, że osobiście prowadził negocjacje pod Równem. Dodał, że "obrabiał ich psychologicznie", przekonywał, że są młodzi, a za to co zrobili, nie grożą im wysokie wyroki, najważniejsze, aby się nie przelała krew i lepiej, jeśli się poddadzą teraz. Rozmowy trwały ok. 3 godzin. Ostatecznie przestępcy uwolnili zakładniczkę, oddali 6 pistoletów i poddali się milicji.

Po stronie ukraińskiej uciekający z Niemiec srebrnym seatem bandyci znaleźli się o godz. 11.39 (10.39 czasu polskiego). Z dużą szybkością przejechali punkt kontroli granicznej na przejściu Dorohusk-Jahodyn. Wtedy Ukraina przejęła oficjalnie pościg za nimi. Większość polskich radiowozów wycofała się z akcji - poinformowano w Komendzie Głównej Policji. Polska przekazała też Ukrainie wszystkie informacje dotyczące pościgu.

Strona ukraińska, wcześniej poinformowana o tej nadzwyczajnej sytuacji, przygotowała bandytom tzw. czystą drogę. Jak podejrzewała polska policja, wybrali oni to przejście ze względu na to, że prowadzi ono bezpośrednio na Wołyń, gdzie jest dużo lasów w których można się ukryć.

Polskie i niemieckie policje zastosowały w stosunku do bandytów unijną procedurę tzw. pościgu transgranicznego. Niemieckie wozy obserwacji policyjnej wjechały do Polski i wycofały się z akcji po  potwierdzeniu przejęcia dowodzenia operacji przez polską policję. Podobnie postąpiła polska policja, kiedy bandyci przejechali granicę polsko-ukraińską.
Do napadu na bank w miejscowości Wrestedt pod Uelzen (Dolna Saksonia) doszło we wtorek wieczorem. Jak podały telewizyjne "Wiadomości" trzej napastnicy wtargnęli do filii Sparkasse w chwili, gdy jedna z pracownic opuszczała bank. Grożąc bronią pracownikowi oraz jego dwóm koleżankom wezwali telefonicznie kierownika oddziału, który wydał im gotówkę - według niemieckiej ambasady na Ukrainie 200 tysięcy euro.
Zaalarmowani przez świadków zdarzenia policjanci, którzy przybyli na miejsce, musieli oddać broń, ponieważ bandyci grozili zastrzeleniem jednej z kobiet. Przestępcy wzięli ze sobą jako zakładniczki dwie pracownice banku - 25- i 39-letnią - i zaczęli uciekać, początkowo w kierunku Berlina, a następnie do Polski.

Polsko-niemiecką granicę przekroczyli w Słubicach około północy. Zagrozili, że w razie prób zatrzymania zabiją zakładniczkę. "Cały czas celem operacji jest uratowanie osób wziętych jako zakładników. W takich sytuacjach życie i zdrowie zakładników jest najistotniejsze. Sukcesem jest uwolnienie każdego zakładnika" - powiedział Zbigniew Matwiej z biura prasowego Komendanta Głównego Policji.

Przestępcy przez kilkanaście godzin pokonali prawie tysiąc kilometrów w poprzek Polski. Cały czas byli obserwowani. W  powietrzu ciągle krążyły dwa policyjne śmigłowce, w akcji brały też udział nieoznakowane radiowozy i kilkuset nieumundurowanych policjantów. Operację koordynował sztab kryzysowy w Komendzie Głównej Policji, w którego skład - "jako obserwator i doradca" -  wchodził też oficer łącznikowy niemieckiej policji.

Uciekinierzy przejechali przez województwa: lubuskie, wielkopolskie, dolnośląskie, mazowieckie i lubelskie. W tym ostatnim, w miejscowości Bystrzejowice, podczas postoju na stacji benzynowej uciekła jedna z zakładniczek. "Dzięki stałemu monitoringowi, kobieta natychmiast została +przejęta+ przez policjantów" - powiedział Matwiej.

Według jednego z naocznych świadków zdarzenia, starsza z kobiet wysiadła z samochodu, aby zatankować paliwo. "Wzięła wąż z dystrybutora i zaczęła nalewać paliwo. Po pewnym czasie odłożyła wąż na miejsce i schowała się za dystrybutor. W pobliżu stał policyjny radiowóz. W pewnym momencie pobiegła w stronę policjantów, którzy wpuścili ją do auta. W tym czasie seat odjechał z drugą z zakładniczek".

Kobieta była w szoku, ale poza tym czuła się dobrze. Swoimi zeznaniami być może pomogła w ujęciu bandytów. Uzyskane od niej informacje były na bieżąco przekazywane Ukraińcom, którzy prowadzili pościg.

les, em, pap