Szminka w kolorze Russian Red

Szminka w kolorze Russian Red

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Pochodzi z Madrytu, ale czuje się obywatelką świata. Chociaż ceni swoje hiszpańskie korzenie, woli śpiewać po angielsku. Najnowszy album wydała z muzykami Belle&Sebastian. Przed państwem przeurocza i wyjątkowo zdolna wokalistka Lourdes Hernandez, znana bardziej jako Russian Red.
Lubisz podróże?

Russian Red: Ja ich nie lubię. Ja je uwielbiam. Większość życia spędziłam w podróży.

Ale przecież od wydania ostatniej płyty ciężko pracowałaś. Trasa koncertowa, wywiady, występy w programach rozrywkowych. Miałaś czas na podróżowanie?

Rzeczywiście, ostatnie trzy lata były szczególnie intensywne. Na szczęście moja praca wiąże się z licznymi podróżami. Z najnowszym albumem „Fuerteventura” jeżdżę po całym świecie. To wspaniałe uczucie.

Gdzie czujesz się najlepiej?

Uwielbiam podróżować po Stanach Zjednoczonych. Co jakiś czas odwiedzam Nowy Jork. Lubię też Francję. Ostatnio pierwszy raz wylądowaliśmy w Azji, w Tajpej na Tajwanie. I odtąd to szczególne miejsce stało się moim ukochanym.

Pamiętasz pierwszy raz, kiedy pomalowałaś usta szminką?

Nie pamiętam pierwszego razu. To musiało być wieki temu. Ale pamiętam moment, kiedy kupiłam tę szminkę.

„Tę” szminkę?

Szminkę koloru Russian Red. Zobaczyłam szminkę w kolorze, który wyjątkowo mi się spodobał i zapytałam dziewczynę w sklepie, co to za kolor.

Droga była?

Była całkiem droga jak na tamte czasy. Wiesz, miałam 19 lat i była to pierwsza szminka, którą kupiłam za własne pieniądze. Wcześniej podkradałam szminki mojej mamie.

Byłaś kiedyś w Rosji?

Niestety nie.

Nie ma czego żałować. Tam jest cholernie zimno, nie to co w Hiszpanii. Ale tobie zimno chyba nie przeszkadza, skoro najnowszą płytę nagrywałaś w Glasgow.

Mieszkam w Madrycie i uwierz mi, że temperatura panująca w klubach, na koncertach jest dużo wyższa niż temperatura powietrza. W Glasgow czułam się bardzo dobrze, ale mimo wszystko nie mogłam się przyzwyczaić do zimnego powietrza.

Jak wyglądało nagrywanie albumu „Fuerteventura”?

Prace nad albumem trwały półtora roku i można je podzielić na wiele etapów. Pierwsze pomysły pojawiły się jeszcze w trakcie trasy koncertowej z pierwszą płytą. Potem chciałam zrobić sobie przerwę i odpocząć. Pojechałam na Fuerteventurę, wyspę w okolicach Wysp Kanaryjskich. Miał być to dziesięciodniowy urlop spędzany wyłącznie na lenistwie. Nie zabrałam ze sobą nawet gitary. Tymczasem na miejscu, zamiast odpoczywać, napisałam kilka piosenek. I tak powstał album. Podróże zawsze są dla mnie natchnieniem do tworzenia muzyki.

Dlaczego wybrałaś nazwę wyspy na tytuł albumu?

Chyba dlatego, że przypomina mi o tym, że chociaż nie myślę o muzyce, nie tworzę jej w obecnej chwili, lub chcę od niej odpocząć, muzyka zawsze jest ze mną. Jest nieodłączną częścią mojego życia. Zawsze mnie doścignie.

Przy nagrywaniu albumu współpracowałaś z muzykami Belle&Sebastian.

Kiedy dowiedziałam się, że producentem płyty będzie Tony Doogan, który był także producentem pierwszych albumów Belle&Sebastian, zapytałam go, czy jest szansa, by nakręcić z nimi chociaż jeden kawałek. Tony’emu spodobał się ten pomysł. Pojechaliśmy do Glasgow i tam poznałam Boba, Stevena i Richarda. Zgodzili się nagrać ze mną tę płytę jako cały zespół. Gdyby nie ci wspaniali muzycy oraz Tony w roli producenta...

Dobrze ci się współpracowało z tak doświadczonymi muzykami?

O tak. To była świetna zabawa i nauka. Oni są wszyscy bardzo kreatywni i pomysłowi. A przede wszystkim są tacy... zwyczajni. W dobrym tego słowa znaczeniu. Stwarzali dobrą atmosferę.

Twój pierwszy album był mocno nieokrzesany, wręcz surowy. „Fuerteventura” jest subtelna i delikatna. Coś się zmieniło od 2008 roku, od czasu „I Love Your Glasses”?

Zawsze towarzyszyła mi obsesja, by zrobić dobrą płytę z dobrą muzyką, z dobrymi dźwiękami. Pierwszy album był poszukiwaniem tych dźwięków i powiem ci, że dziś trudno mi się tego słucha. Właściwie to nigdy nie powracam do mojej pierwszej płyty. Chciałam zrobić album, którego mogłabym słuchać za dwadzieścia lat z poczuciem dumy i szczęścia. Mój najnowszy album właśnie taki jest. Nagranie takiego albumu było moim najważniejszym celem w karierze muzycznej. Udało się to dzięki Tony’emu i chłopakom z Belle&Sebastian.

W hiszpańskich stacjach radiowych aż roi się od twoich utworów. Pamiętasz pierwszy raz, kiedy usłyszałaś swoją piosenkę w radio?

Pamiętam. Byłam akurat w sklepie, kiedy puścili moją piosenkę. I było mi… wstyd. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Spuściłam głowę i wsadziłam nos w ubrania wiszące na wieszakach, ale w ogóle o nich nie myślałam. To było podniecające i przerażające zarazem.

A pierwszy występ przed publicznością?

Niedaleko mieszkania, w którym mieszkamy razem z ojcem, jest taki bar. Tam właśnie, w wieku 19 lat, po raz pierwszy wystąpiłam przed publicznością. Był to kameralny koncert dla znajomych.

Co lub kto cię inspiruje?

Inspiracja nigdy nie jest niczym konkretnym, o czym można opowiedzieć. Najbardziej inspirujące są moje wspomnienia.

Sama tworzysz swoją muzykę. Piszesz też słowa. Kiedy dopada cię natchnienie? Rano tuż po przebudzeniu? A może w autobusie, w którym wściekasz się, że nie masz przy sobie notatnika i długopisu?

Trzeba być zawsze otwartym na natchnienie. Wolę tworzyć w zaciszu domowym, gdzie mam moje pianino, moją gitarę, gdzie próbuję różnych rzeczy. Czasami jednak pomysł przychodzi do głowy spontanicznie, w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy nucę sobie pod nosem cały dzień melodię, by jej nie stracić.

Są jacyś wykonawcy, których chciałabyś naśladować?

Nie bardzo. Jakoś nie widzę siebie w skórze kogoś innego. Być może się na kimś wzoruję, ale na pewno nie robię tego świadomie.

Czego słuchałaś jako dziecko?

Pochodzę z bardzo muzykalnej rodziny. Matka była niezwykle utalentowana muzycznie i zaraziła mnie swoją pasją. To ona rządziła muzyką w naszym domu - ojciec rządził nią w samochodzie, w którym lubił puszczać zwłaszcza The Beach Boys i The Velvet Underground. Matka wolała Kata Stevensa.

Wychowałaś się na mało hiszpańskich brzmieniach. Czy naprawdę hiszpańska muzyka to tylko latino w stylu Ricky’ego Martina i Gipsy Kings?

Ja na szczęście zawsze uciekałam od takiej muzyki. Muzyka hiszpańska sięga do tradycji. Jedne tradycje mnie nie pociągają, a inne, jak flamenco, mają w sobie coś magnetycznego.

Chciałabyś nagrać album w języku hiszpańskim?

Próbowałam pisać piosenki po hiszpańsku, ale lepiej wychodzi mi z angielskim, chociaż nie jest to mój język rodzimy. Całe życie słuchałam anglojęzycznych piosenek, więc to kwestia osłuchania i estetyki.

Kiedy dotarło do ciebie, że jesteś muzykiem?

Półtora roku temu w trakcie trasy koncertowej szykowałam się do wyjazdu do Miami, Nowego Jorku, Kostaryki i Meksyku. Kiedy pakowałam walizkę i rozejrzałam się po moim tymczasowym mieszkaniu, zrozumiałam, że robię to, co zawsze chciałam robić.

Pamiętasz jakiś szczególny koncert?

W czerwcu graliśmy dwa koncerty na Tajwanie. Okazało się, choć nie wiem, jak się stało, że jestem tam bardzo popularna. Sala była wypełniona po brzegi. Jedna z moich piosenek - „Loving strangers” - okazała się wyjątkowo popularna i doprowadzała publiczność do szaleństwa. Gdy śpiewałam refren, a publiczność śpiewała razem ze mną z tak ogromnym zaangażowaniem, zamilkłam i zaczęłam płakać. Niby to nic niezwykłego, ale w tamtym momencie poczułam, że ich śpiew jest prawdziwy i szczery. Jak tu nie kochać tych obcych!

Albo dziwnych nawyków. Słyszałem, że masz kilka takich.

Co słyszałeś?

Słyszałem, że trudno się z tobą ogląda filmy.

O tak. Zawsze, gdy oglądam jakiś film, muszę zrobić kilka pauz, by dowiedzieć się czegoś o reżyserze, twórcach, aktorach albo poznać historię jakiegoś miejsca czy osoby. Nie potrafię po prostu obejrzeć filmu.

Twoje największe marzenie?

Dotrzeć z moja muzyką do najdalszych zakątków świata.

Ostatnie wpisy