Uwielbiam kuchnię chińską, jednak tutaj chyba nie bardzo mam do niej szczęście.
Mimo, że nie planowałam odchudzania, jestem na przymusowej diecie. Pierwszego dnia po przylocie od razu wybrałam się na zawody wioślarskie. Lekkomyślnie nie zaopatrzyłam się w jedzenie i musiałam się zadowolić dziwnym hot dogiem ze stadionu (mieli jeszcze jakieś ciastka i chyba chipsy), a wieczorem stołowałam się u Czechów.
Drugiego dnia już nie mogłam się doczekać na śniadanie, bowiem zawsze byłam zwolenniczką chińskiej kuchni. Niestety okazało się niejadalne. Zupa ryżowa była bezsmakowym ryżem na wodzie, a zupa jajeczna wymieszanymi żółtkami ugotowanymi na miękko i niemal surowymi białkami – nie polecam. Dałam szanse też innym potrawom, ale w końcu musiałam uciszyć głód kawałkiem chleba i herbaty.
Jak tylko znalazłam jakąś przyzwoitą restaurację, zamówiłam lunch: kaczkę po pekińsku. Nieco za tłusta, ale bardzo smaczna. Mimo, że pałeczkami posługuje się dość dobrze, nie było to łatwe zadanie. Pokrojone kawałki kaczki powinnam (przynajmniej tak wydedukowałam z obserwacji tubylców), umoczyć w sosie (to nie sprawiało mi kłopotów), a potem zapakować w kawałek „naleśnika” i sprawnie włożyć do buzi. W dodatku wszyscy się na mnie gapili jak na małpkę w zoo, bo byłam jedyną białą osobę w tej, na warunki chińskie wcale nie taniej, restauracji.
Dzisiaj było jeszcze gorzej, śniadanie hotelowe sobie podarowałam, udając się w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Żeby nie ryzykować wybrałam kurczaka. Zapowiadało się tak pięknie: dostałam smakowicie wyglądającego kurczaka pokrojonego w małe kawałki i do tego ryż. Kurczak był jednak z kośćmi, więc znowu musiałam sobie jakoś radzić tymi pałeczkami. A tak na marginesie, zamiast menu (było tylko w języku chińskim) pani pokazała mi w zeszycie nazwy potraw przetłumaczone na angielski. :)
Drugiego dnia już nie mogłam się doczekać na śniadanie, bowiem zawsze byłam zwolenniczką chińskiej kuchni. Niestety okazało się niejadalne. Zupa ryżowa była bezsmakowym ryżem na wodzie, a zupa jajeczna wymieszanymi żółtkami ugotowanymi na miękko i niemal surowymi białkami – nie polecam. Dałam szanse też innym potrawom, ale w końcu musiałam uciszyć głód kawałkiem chleba i herbaty.
Jak tylko znalazłam jakąś przyzwoitą restaurację, zamówiłam lunch: kaczkę po pekińsku. Nieco za tłusta, ale bardzo smaczna. Mimo, że pałeczkami posługuje się dość dobrze, nie było to łatwe zadanie. Pokrojone kawałki kaczki powinnam (przynajmniej tak wydedukowałam z obserwacji tubylców), umoczyć w sosie (to nie sprawiało mi kłopotów), a potem zapakować w kawałek „naleśnika” i sprawnie włożyć do buzi. W dodatku wszyscy się na mnie gapili jak na małpkę w zoo, bo byłam jedyną białą osobę w tej, na warunki chińskie wcale nie taniej, restauracji.
Dzisiaj było jeszcze gorzej, śniadanie hotelowe sobie podarowałam, udając się w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Żeby nie ryzykować wybrałam kurczaka. Zapowiadało się tak pięknie: dostałam smakowicie wyglądającego kurczaka pokrojonego w małe kawałki i do tego ryż. Kurczak był jednak z kośćmi, więc znowu musiałam sobie jakoś radzić tymi pałeczkami. A tak na marginesie, zamiast menu (było tylko w języku chińskim) pani pokazała mi w zeszycie nazwy potraw przetłumaczone na angielski. :)