Na granicy południowej Unii mamy również sytuację kryzysową. Chodzi o pogranicze Bułgarii z Turcją. Tam właśnie, przez zieloną granicę, napływają w ostatnim czasie tysiące imigrantów. Od początku 2021 roku Sofia zatrzymała 14 tysięcy (sic!) osób, które nielegalnie przekroczyły granice turecko-bułgarską. Olbrzymia większość z nich została z powrotem wydalona na terytorium Turcji, zgodnie z klauzulą o readmisji, zawartą w bilateralnej umowie migracyjnej sprzed pięciu lat.
Charakterystyczne, że najwięcej spośród 3,5 tysięcy cudzoziemców, które złożyli w tym bałkańskim kraju wnioski o azyl, to obywatele Afganistanu – prawie 1000. Oczywiście Bałkany nie są celem ostatecznym ich podróży do Europy. Jeżeli nie zostaną złapani przez bułgarskie służby, trafiają nielegalnie do Europy Zachodniej.
Czytaj też:
Afganistan, talibowie i Europa
W stolicy państwa Sofii, władze łapią paręset imigrantów miesięcznie – głównie są to Afgańczycy. Sytuacja jest na tyle poważna, że Bułgarzy podjęli decyzję o skierowaniu na granicę z Turcją 700 żołnierzy. Jest to zarówno piechota, jak i marynarze i „specjalsi”, czyli komandosi. Przez Bułgarię do Europy Zachodniej wiedzie również szlak imigracyjnej kontrabandy z innego kraju członkowskiego Unii Europejskiej – czyli Grecji.
Jednak opozycja w Bułgarii nie będzie tamtejszych „specjalsów”, marynarzy czy piechurów wyzywać od śmieci, co stało się w Polsce.
Bułgarzy, którzy mają u siebie i tak sporą, dobrze zorganizowaną mniejszość turecką – mającą swoich reprezentantów i w narodowym parlamencie, i w bułgarskiej puli w Parlamencie Europejskim, a także współtworzącą już parę razy rząd w Sofii – doskonale wiedzą, że ci żołnierze bronią bezpieczeństwa Bułgarów, a nie są „śmieciami” czy „watahą”.
Skądinąd na granicy z Turcją Grecja właśnie postawiła specjalny płot. Jak widać, każdy broni się jak może, kiedy może i gdzie może.
Piszę o tym, aby pokazać sytuację imigracyjnej inwazji na granicy Białorusi z Polską jako element szerszej europejskiej całości. Nie tylko my jesteśmy obiektem zewnętrznej „wojny hybrydowej”, żeby użyć określenia premiera Mateusza Morawickiego. Inne kraje też. Można rzec, że paradoksalnie na szczęście – bo to w oczywisty sposób zadecydowało o twardej reakcji władz UE w tej sprawie i będzie ważyć na kolejnych krokach, podejmowanych w Brukseli przez Radę Europejską i Komisję Europejską oraz europarlament.
Czytaj też:
Samobójstwo polityczne Josepha R. Bidena
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.